W zeszłym roku kupiłem szerokie dechy – były różnej szerokości, od trzydziestu paru do czterdziestu paru centymetrów. A i częściowo były podbutwiałe. Pewnie właściciel składu budowlanego ucieszył się, że ktoś to kupił. Dechy te potrzebne mi były do planowanego wówczas Projektu “Sztuczna Barć”, czyli pomysłu na wspomożenie wytworzenia dzikiej populacji pszczół w moim rejonie. Wiosną zabrałem się za robotę i zbudowałem pięć dużych skrzyni – właśnie “sztucznych barci”. Skrzynie te zbudowałem “wyjątkowo precyzyjnie”, bo po docięciu desek piłą łańcuchową (na szczęście tym razem wyjątkowo nic sobie nie obciąłem) poskręcałem byle jak paroma wkrętami. Wielkość tych skrzyni objętościowo, to orientacyjnie rozmiar standardowego ula wielkopolskiego (2 korpusy + półnadstawka). Trzy skrzynie mają wysokość ponad 90 cm, a dwie są trochę niższe i mają około 85 cm.
Sztuczne barcie mają wylotek na wysokości około 1/4 – 1/3 od góry. Rzecz jasna “dennice” pełne z nasypaną “biościółką” z gałązek, ziemi kompostowej i trocin. Do ścianki w górnej części skrzyni na gorąco przyczepiłem niewielkie plasterki odbudowanej woszczyny (zapewne w transporcie i przy wieszaniu skrzynek się urwały), aby pachniały pszczołom i kusiły je zapachem nowego domu.
Wiosną skontaktowałem się z leśniczym z okolicznego Leśnictwa (nadleśnictwo Krzeszowice) – panem Krzysztofem. Dzięki jego uprzejmości udostępniono mi kilka drzew na powieszenie wykonanych sztucznych barci. Dziś w godzinach porannych razem z Panem Krzysztofem objechaliśmy kilka lokalizacji i wybrałem drzewa do zawieszenia skrzynek. Leśniczy okazał się być bardzo sympatycznym panem. I oczywiście bardzo pozytywnie podszedł do pomysłu. Generalnie z tego doświadczenia widzę, że Lasy Państwowe są otwarte na taką współpracę z pszczelarzami. Kto nie ma własnej działki, a chciałby rozpocząć przygodę z pszczołami powinien niezwłocznie złapać za telefon i zadzwonić do najbliższego leśnictwa, aby dogadać się co do wystawienia uli w lesie. Będzie to z korzyścią dla wszystkich, a umożliwi to nawet mieszkańcowi bloku posiadanie kilku uli i własnego miodu.
Ale wróćmy do Projektu i dzisiejszego dnia. Przed godziną dziesiątą przyjechali do mnie koledzy ze Stowarzyszenia Wolnych Pszczół – Łukasz oraz Marcin – i wspólnie pojechaliśmy w las, żeby porozwieszać skrzynki. Przy pierwszej było najwięcej kłopotu. Nie dość, że teren był chyba najtrudniejszy (trzeba było wnieść skrzynkę, drabinę i trochę sprzętu kawałek pod górę), to jeszcze brakowało nam doświadczenia i organizacji pracy. Z każdą kolejną skrzynką szło lepiej. Łukasz mający sprzęt i trochę doświadczenia wspinaczkowego wchodził na drzewo, montował bloczek do wciągnięcia skrzyni, a potem mocował ją do drzewa. W zasadzie więc wykonał największą i najtrudniejszą część roboty. My z Marcinem przycinaliśmy linki stalowe do montażu skrzynki, wciągaliśmy ją i przygotowywaliśmy wszystko na dole, żeby praca Łukasza szła sprawnie i szybko.
Łącznie powieszenie skrzynek zajęło nam około 5 godzin (a więc średnio godzinę na jedną skrzynkę).
Skrzynki zostały powieszone na orientacyjnej wysokości od 5 do 7 metrów. O ile na początku wydawało mi się, że uda nam się to jakoś zrobić z drabiny, o tyle na miejscu okazało się, że bez sprzętu asekuracyjnego ani rusz. Bardzo dobrze, że Łukasz taki sprzęt ze sobą zabrał, bo zapewne trzeba by było powiesić sztuczne barcie na wysokości maksymalnie 3 – 4 metrów, choćby z uwagi na bezpieczeństwo.
Cieszę się, że udało się rozpocząć ten projekt. Był to kawał wykonanej roboty, ale uważam, że ten czas wart był poświęcenia, a wysiłek nie będzie zmarnowany. Uważam, że dzika populacja pszczół ma bardzo duże znaczenie z bardzo wielu powodów. Dzięki istnieniu takich miejsc pszczoły mają siedliska, umożliwiające selekcję całkowicie w zgodzie z naturą. Każda rójka, która zagości w tej skrzynce ma szansę nie niepokojona funkcjonować w swoim naturalnym cyklu. Nikt jej nie odbierze miodu, nie będzie tam zaglądał, przestawiał plastrów czy przeszkadzał w jakikolwiek inny sposób.
Dzięki takim dziko żyjącym rodzinom mogę liczyć na to, że całkowicie bez mojego wysiłku w moim rejonie zagości więcej selekcjonowanych trutni nie tylko dla moich młodych matek pszczelich, ale i matek moich sąsiadów, a tym samym populacja odporniejsza na choroby może się łatwiej rozprzestrzeniać. Z takich rodzin mogą wychodzić rójki (nikt nie będzie rozładowywał nastroju rojowego w tych rodzinach), które mogą wspomóc całą okolicę w świeżą dostawę pszczół. Wspomagamy przy okazji roślinne ekosystemy leśne zależne od zapylaczy. Niestety lasy w naszym rejonie nie są zbyt bogate w poszycie. Gdzieniegdzie pojawia się jakiś kwiat, ale tak naprawdę jest trochę traw lub zwykła ściółka z liści. Obecność pszczół w samym środku tych ekosystemów może pozwolić (zapewne za wiele, wiele lat – prawdę powiedziawszy być może mówimy o dziesięcioleciach) na rozwój poszycia i flory zależnej od zapylaczy, dając im przewagę nad roślinami wiatropylnymi, czy po prostu zwiększając prawdopodobieństwo zapylenia. To długofalowo może spowodować, że lasy staną się bogatsze, a nawet i na tym skorzystać mogą moje pszczoły “produkcyjne” z pasieki. Dzięki rozłożeniu skrzynek na większej powierzchni owady zapylające są w stanie dokładniej obsłużyć rozleglejszy teren.
I pewnie jeszcze parę powodów by się znalazło, dlaczego takie skrzynki warto rozwieszać. W każdym razie dla mnie jest to coś, co mogę zrobić dla tych owadów. Nawet jeżeli miałbym na tym w ogóle nie skorzystać (a tak naprawdę uważam, że jest to w moim osobistym długofalowym interesie), to i tak tyle mogę dla nich zrobić. Na tym musi polegać pszczelarstwo naturalne – na zrównoważonym rozwoju i wzajemnych korzyściach. Skoro chcę korzystać z pracy pszczół, to dostaną ode mnie nowe domki.
Ktoś powie, że 5 skrzynek niczego nie zmieni… i będzie miał rację. Ale mam nadzieję, że to dopiero początek Projektu “Sztuczna Barć”. Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować tą praktykę każdego roku i każdej wiosny zbudować i powiesić od 3 do 5 skrzynek. Dzięki temu za dziesięć lat liczę na obecność w moim rejonie co najmniej od trzydziestu do czterdziestu żyjących na dziko rodzin pszczelich. Rodzin selekcjonujących się samych, puszczających rójki, rozwijających miejscowy ekosystem. Liczę, że może te działania zainspirują innych do podobnych praktyk – do wieszania barci czy właśnie takich “sztucznych barci”, albo chociaż do wynoszenia starych uli do lasu (w uzgodnieniu z Leśnictwem), zamiast je palić. A może Stowarzyszenie rozszerzy podobną działalność na rozleglejszy teren. Przyroda potrzebuje szans.
Ponownie dziękuję Kolegom z “Wolnych Pszczół” za pomoc w przedsięwzięciu. Dziękuję również panu Leśniczemu Krzysztofowi (do którego zapewne w przyszłym roku znów się odezwę).