Czyli jak dużo zawdzięczam Varroa
Tekst oryginału pochodzi z czasopisma “Bee Culture”, był również opublikowany na stronie. Przetłumaczony i opublikowany za zgodą redakcji. Data publikacji oryginału: Lipiec 2001
Mój artykuł pt. „Zasady pszczelarstwa od tyłu”, który ukazał się w „Bee Culture” w lipcu 2001 roku, spotkał się z tak dużym odzewem, że poczułem się jak celebryta. To bardzo źle. Artykuł ten ostatecznie trafił na stronę BeeSource.com. Na szczęście nie wszyscy, którzy zareagowali na mój tekst, byli o mnie dobrego zdania. Niektórzy zasugerowali nawet, że jestem szalony. To ciekawe, bo zakończyłem ten artykuł słowami: „Oczywiście, że jestem szalony, ale jestem z tego dumny”. Cóż, mam nadzieję, że poniższy artykuł rozwieje resztę wątpliwości i tym, którym nie podobał się ten wcześniejszy, da więcej powodów, żeby lubić mnie jeszcze mniej. I dobrze.
Nigdy nie chciałem być celebrytą. Prawdę mówiąc, nie podoba mi się już sama idea „celebrytów” w społeczeństwie. Kiedy mój znajomy został konsultantem pszczelarskim pewnej hollywoodzkiej produkcji, która może nie była tak głupia jak niektóre, ale trochę głupsza niż inne, a potem zebrała entuzjastyczne recenzje, i tak naprawdę wcale nie była o pszczołach, choć zagrało w niej parę pszczół, w pierwszej chwili pomyślałem sobie: no nie… A potem, mimo że wciąż pełen wątpliwości: cóż…, no dobrze, może dzięki temu ktoś zwróci uwagę na pszczoły. Ale jeszcze później zadałem sobie pytanie, czy nam, którym zależy na pszczołach, ta uwaga jest do czegoś potrzebna i czy naprawdę jej chcemy. Obawiałem się, że mój znajomy zostanie w jakiś sposób skażony kontaktem z Hollywood. Dlatego bardzo się ucieszyłem, widząc, że wyszedł z całej tej historii bez żadnego widocznego uszczerbku.
Celebryci pawią się i puszą, prawią o polityce i stosunkach międzynarodowych, jakby rzeczywiście wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Domyślam się, że rekompensują tym sobie własną znikomość, bo któż lepiej niż oni wie o tym, jak żałośnie mało znaczą pieniądze i sława? Tworzą więc enklawy wzajemnego wsparcia w tych swoich Malibu i Beverly Hills, urządzają sobie wystawne imprezy i rozdania Nagród Akademii. Muszą, bo inaczej przeminą bez echa. Ale to wszystko jest puste, puste i bezużyteczne jak wyschnięty pancerzyk martwej królowej pszczół.
Niedawno natrafiłem na taki pancerzyk podczas wezwania do usunięcia roju. Pszczoły były na ziemi, obsiadły bluszcz i stertę desek w wąskim przejściu za garażem, w głębi tego przejścia na blisko półtora metra. Nie dało się tam wejść ze skrzynką, w dodatku tak się powciskały między liście i deski, że nie było sposobu, żeby je strząsnąć. Co więcej, bałem się cokolwiek ruszyć, żeby nie zgnieść pszczół, a tym bardziej królowej. Zatem, choć wiedziałem, że to raczej nie zadziała, ale mając też świadomość, że muszę coś zrobić, postawiłem skrzynkę u wylotu tego wąskiego przejścia i skupiłem się na wymyślaniu usprawiedliwień, dlaczego nie byłem w stanie wykonać tej roboty.
Pomyśleć, że zareagowałem na to zlecenie z zapałem prawdziwego profesjonalisty: „Rójka? Na ziemi za garażem? Pewnie, że tak. Żaden problem! Wciąż robimy takie rzeczy!”. Przez telefon brzmiało to tak, jakby to była bułka z masłem, a teraz zapowiadała się kompromitacja.
A potem nagle stało się coś niespodziewanego. Pszczoły, które były najbliżej skrzynki – przypominam, że odległość wynosiła prawie półtora metra – ożywiły się na widok ula i zaczęły maszerować w jego stronę. Weszły do środka, a reszta rójki podążyła za nimi. Nasanov na wylotku załatwił całą resztę i po paru chwilach rój siedział w skrzynce, a raczej jakieś 99% z niego, jak to zwykle bywa. Już miałem zamknąć skrzynkę i ogłosić zwycięstwo, kiedy nagle pszczoły zaczęły wyłazić z rozbieganym wzrokiem. Rozpaliłem podkurzacz i zacząłem je zaganiać z powrotem, ale nie chciały siedzieć w środku. Gdy tylko przerywałem podkurzanie, znów wyłaziły. Domyśliłem się, że zgubiły królową.
Wcisnąłem się w przejście za garażem, najostrożniej, jak potrafiłem, rozejrzałem się tam i zobaczyłem mały kłąb pszczół schowany pod liśćmi. Podkurzyłem je trochę, ale nie chciały się ruszyć, więc rozgoniłem je palcem i tak, jak przypuszczałem, była tam ich królowa. Nie dołączyła do roju, bo była martwa.
Tymczasem w skrzynce rosło poruszenie i coraz więcej pszczół pchało się do wyjścia. Wziąłem ciałko królowej i wetknąłem je przez wylotek do skrzynki. Wówczas pszczoły zaczęły znów ochoczo rozpylać feromony, wbiegały z powrotem do skrzynki i już tam zostawały. Te latające wokół skrzynki nagle zmieniły kurs i ruszyły prosto do wylotka. Zamknąłem skrzynkę, zabrałem ją do jednej z moich pasiek i połączyłem rój z inną pszczelą rodziną. Wniosek z tego taki, że wyschnięty pancerzyk martwej królowej może się czasem okazać pożyteczny, w odróżnieniu od celebrytów. Są dla mnie jedynie głupawą rozrywką po ciężkim dniu pracy. Odpoczywam, patrząc na nich podrygujących jak stado małp, poza tym są dla mnie dobrym obiektem wyładowywania wrodzonej złości na świat.
Celebryci są nie lepsi niż menele. Fakt, że nieświadomie stałem się jednym z nich, w dodatku w branży o wiele ważniejszej niż rozrywka czy polityka, jest dla mnie powodem do wstydu. Nie mogę już zachowywać się jak zwyczajny pszczelarz i doglądać swoich pszczół, ciesząc się błogosławioną anonimowością. Teraz muszę oglądać się przez ramię i wyglądać innych pszczelarzy, chcących wykraść moje sekrety.
Bo mam swoje sekrety. I strasznie mi ciążą. Zatem, żeby uciec od potrzeby strzeżenia ich, zamierzam je wszystkie wyjawić. Przyznam się do wszystkiego. No, może nie całkiem do wszystkiego, mam parę sekretów, które zatrzymam dla siebie, bo zależy od nich mój byt. Zabiorę je ze sobą do grobu, chyba że znajdę ucznia, któremu zdecyduję się je przekazać, zgodnie z tradycją i wszelkimi procedurami. Musicie mi to wybaczyć.
Wielkie błogosławieństwo Varroa
Tak, naprawdę tak myślę, chociaż musiało minąć wiele lat i musiałem odnieść ogromne straty, nim wreszcie to zrozumiałem. To właśnie z powodu Varroa pewnego dnia wynalazłem najlepszą ramkę na świecie. Jak wielu z was pewnie wie, żyłem kiedyś z produkcji ramek. Opracowałem, budowałem i sprzedawałem na całym świecie „Super ramkę bezwęzową”, tak więc traktuję ramki z wielką powagą. Kiedy zatem mówię, że wynalazłem „najlepszą ramkę na świecie”, oznacza to naprawdę wielką rzecz. Ramka ta przewyższa wszystkie inne ramki zarówno pod względem technicznym, jak i estetycznym. Dlaczego? Z jednej prostej przyczyny. Nic nie kosztuje. Znalazłem ją na stercie zbutwiałych uli.
Marnowanie darmowych ramek to ogromna strata. Ale jeszcze ważniejsze niż fakt, że jest to ramka z odzysku, jest sposób, w jaki powstała – wyewoluowała w naturalnym procesie rozkładu, który uwolnił ją od reguł i nakazów obowiązujących inne, nie darmowe ramki, nawet te, które ja sam wcześniej wytwarzałem. O tak. Odkrywając tę ramkę, przeszedłem samego siebie.
Odkrycie owej ramki i wszystko, co po tym nastąpiło, zawdzięczam właśnie roztoczu Varroa. Jakieś dziesięć, dwanaście lat temu, kiedy ten siejący przerażenie pasożyt zapukał do bram mojej pasieki – ostatecznie, po latach lękliwego wypatrywania go – i zaczął niszczyć moje pszczoły, oczywiście wpadłem w czarną rozpacz. Każdą wiosną zdobywałem nowe rójki, które rozwijały się pięknie przez cały sezon, tylko po to, żeby nie przetrwać zimy. Wracałem do martwej pasieki, sprzątałem ją i porządkowałem ule, które powinny tętnić bzyczącym życiem, ale wypełniała je cisza. Było to nie tylko demobilizujące, ale przede wszystkim bolesne. Zastanawiałem się, po co w ogóle to robię, skoro dało sobie spokój wielu niestrudzonych kamratów, a nawet wielki Ormand Aebi (utrzymujący się przez ponad dziesięć lat rekordzista Guinessa za największą ilość miodu z jednego ula, z jedną matką, w jednym sezonie, który to rekord został pobity tylko dzięki użyciu kilku matek, bo oryginalny rekord Ormanda chyba nigdy nie doczeka się nawet poważnego wyzwania), który był najbardziej niestrudzony z nich wszystkich.
Z każdym rokiem czułem się coraz głupszy i coraz bardziej przybity. A ule oczywiście butwiały w zawrotnym tempie, pozbawione pszczół, które utrzymują je w dobrym stanie przez wszystkie zimy.
Nie mogłem się zdobyć na to, żeby je wymieniać na nowe. Wykalkulowałem, że jeśli będę je wymieniał w tempie, jakie narzucały warunki, prędko pójdę z torbami – i to przez pszczelarstwo, miłość mojego życia. Z czasem było coraz gorzej. Teraz już wiem, że gdybym wtedy inwestował w przyzwoity stan mojej pasieki, nie doszedłbym do punktu, w którym obecnie się znajduję.
Jak wszyscy pszczelarze, przeklinałem roztocze Varroa. Stawałem na głowie, próbowałem konwencjonalnych i niekonwencjonalnych metod, ale nic nie działało. Nawet kiedy nie miałem nic do roboty, spędzałem czas w pasiece, czyszcząc i porządkując ule, które coraz bardziej butwiały i stawały się coraz mniej użyteczne.
Najsmutniejszą rzeczą, jakiej może doświadczyć człowiek kochający pszczoły, jest widok martwej pasieki. Zawodzenie wiatru w pustych ulach jest dźwiękiem rozdzierającym serce każdego pszczelarza. W pewnej chwili pszczelarstwo zmieniło się dla mnie w przeciwieństwo tego, czego w nim wcześniej szukałem. Musiałem zrezygnować. Chciałem zrezygnować, ale nie wiedziałem jak, bo jakaś część mojego życia została zajęta przez pszczoły. Nie mogłem nic więcej uczynić, bo życie w mojej pasiece toczyło się tylko w stale rosnącej stercie niszczejących korpusów. W ciągu paru lat spaliłem ich całe mnóstwo, a mimo to wciąż miałem ich strasznie dużo.
A potem nagle kilka rodzin zaczęło dożywać wiosny. Potem następne. Przez cały czas rozwijał się również mój interes likwidowania dzikich rojów, więc co wiosnę miałem nowe rodziny. W dodatku w jeszcze inny interes przerodziło się moje zainteresowanie problematyką zdrowia, którą zajmowałem się od lat. Zmieniłem punkt ciężkości w moim pszczelarstwie – postawiłem na zbiory pyłku zamiast miodu i zacząłem świetnie prosperować, chociaż każdej zimy i tak traciłem większość pszczół.
Zrozumiałem, że muszę zrobić następny krok w sensie filozoficznym. Zmieniłem sposób myślenia o pszczołach. Najpierw przestałem je nazywać „moimi pszczołami”, ale po prostu „pszczołami”, a potem pozwoliłem sobie na myśl, że „pszczoły” te mogą stać się „moimi pszczołami”. Właściwie myśl ta zrodziła się w mojej głowie naturalnie, nie była efektem jakiegoś skomplikowanego intelektualnego procesu, bo przecież większość pszczół, z którymi miałem do czynienia i tak była dzika. W ten sposób wprowadziłem do mojego pszczelarstwa nowy koncept – pozwoliłem, by w mojej pasiece zapanowały zasady, jakie rządzą dziką przyrodą.
Moja nowa ramka (Super ramka bezwęzowa) okazała się krokiem w dobrym kierunku, ale wciąż daleko jej było do celu. Gdyby wtedy była idealna, ja sam dużo wcześniej bym „tam” dotarł. Z biegiem czasu zmierzałem więc „tam”, które jest „tu” i „teraz”. Nie musicie tego rozumieć, to filozofia.
Teraz pszczoły, które nie są moimi pszczołami, są moimi pszczołami. Rozszerzyłem swoje horyzonty, żeby je wszystkie przygarnąć. I skoro wszystkie i tak są moje, żadna strata nie jest zbyt wielka, a zysk zbyt mały. W końcu wszystko działa jak trzeba.
Jak już wspomniałem, bardzo dużo zawdzięczam roztoczom Varroa, dzięki którym to wszystko stało się możliwe.
Mówiąc „to wszystko”, mam na myśli idealne pszczelarstwo. Bo takie właśnie się stało – idealne.
Jedną z największych zasług tego małego wrednego pasożyta jest wyeliminowanie z gry tych graczy, którzy i tak powinni z niej wypaść oraz zniechęcenie do pszczelarstwa tych, w innych okolicznościach by się nim zajęli – mam tu na myśli tych, którzy nie rozumieją jak postępować w zgodzie z naturą, którzy rozwiązują problemy poprzez atak na nie, którzy mają ambicje, by pokonać naturę i wyciągnąć z niej jak największy zysk. Ale nie miejcie wyrzutów sumienia, przecież nie tak dawno ja sam też myślałem, że w tym wszystkim chodzi o miód, i że miód to pieniądz. Powiedzmy sobie szczerze, gdyby chodziło o miód, bylibyśmy „miodobraczami”, a nie „pszczelarzami”. A jesteśmy pszczelarzami, zatem chodzi o pszczoły.
Z punktu widzenia człowieka, który łudzi się, że ma władzę nad przyrodą (złudzenie to na dłuższą metę nie ma szans się obronić), umieranie pszczół z powodu Varroa lub jakiejkolwiek innej przyczyny, jest czymś złym. Ale umysł owadów nie pracuje w taki sposób, nie podziela systemu wartości człowieka. Gdy pszczoły umierają, tym bardziej ich gatunek jest żywy. Nie oczekuję, że wy – ludzie, to zrozumiecie, bo budujecie całą swoją naukę i filozofię na własnych pragnieniach. A kiedy umieracie, po prostu już was nie ma. Szkoda mi was.
Ostatnimi cechami najlepszej ramki na świecie są: łatwość w użyciu, efektywność, trwałość. Ta ramka łączy w sobie te wszystkie zalety. Właściwie to tylko część ramki, bo cała dolna beleczka i cześć bocznych całkowicie zbutwiały i odpadły. Na dobrą sprawę to w ogóle nie jest ramka, ale to, co z niej zostało, jest naprawdę doskonałe.
Piękno Zdezelowanych Uli
Zacząłem studiować rolnictwo, ale przerwałem, bo rolnictwo, którego mnie uczono nie było tym, którego ja chciałem się uczyć. Zamiast chodzić do college’u, w połowie lat sześćdziesiątych zostałem współwłaścicielem farmy organicznej. Było tam dwadzieścia pięć starannie wymuskanych uli, ustawionych w idealnie prostych rzędach i dwa rozsypujące się, stojące trochę z boku. Nie minęło wiele czasu, nim nocą zjawili się złodzieje z ciężarówką i ukradli dwadzieścia pięć „lepszych” uli.
Moi wspólnicy zwołali naradę kryzysową, podczas której zadecydowaliśmy, że ja mam się zająć ostatnimi dwoma ulami, bo żaden z nich nie interesował się pszczołami. I tak to się zaczęło – od dwóch uli, których nie zabrali złodzieje. Z pomocą jednego ze wspólników, przetrwawszy ździebko więcej niż umiarkowaną liczbę użądleń, zdołałem przenieść je do mojej części farmy i zacząłem się z nimi oswajać.
Dziś, trzydzieści pięć lat później, zatoczyłem pełne koło od zerowej wiedzy o pszczelarstwie do bardzo rozległej, a potem znów do zerowej, od rozsypujących się uli do najlepszych i z powrotem do zdezelowanych.
Najoczywistszą zaletą rozsypujących się uli jest fakt, że nie ukradną ich żadni złodzieje. Jeśli wyglądają źle, nikt ich nie zechce. A jeżeli zdezelowany ul zacznie się rozpadać, kiedy złodziej będzie go podnosił, tym lepiej. Uwaga: z tego powodu lepiej jest nie przybijać dennic do korpusów.
Złodzieje są niewolnikami iluzji, dlatego właśnie są złodziejami. Mają wypaczony system wartości. Na przykład: miód to pieniądz. Ale czym jest pieniądz? Wciąż czasem słyszy się stare pszczelarskie wygi, które mówią o „rabowaniu pszczół”. I myślę sobie, że w ich przypadku to się zgadza – oni dokładnie to robią.
Jednak „odporność na kradzież” nie jest bynajmniej jedyną zaletą zdezelowanego ula. Z jakiejś dziwnej przyczyny pszczoły wolą żyć właśnie w nim. Pociąga je zbutwiałe drewno. Wiele już napisano o tym jak zapobiegać ucieczce rójki wkrótce po osadzeniu jej w nowym ulu. Wskazówek jest wiele, na przykład takie, żeby postawić ul w cieniu, zamknąć w nim rójkę aż do zmroku albo nawet na całą noc, aż do rana.
Pszczelarze, których dotyczy ten problem, mają zapewne nową węzę i nowe, świeżo wymalowane ule. Z moich starych uli nigdy nie uciekła nowo osadzona rójka, chyba że była bez matki. Uwierzcie mi, że kiedy już osadzę rój i usłyszę charakterystyczne bzyczenie rodziny z matką, żadna siła nie jest w stanie skłonić jej do ucieczki.
Pszczoły lubią otwory w niepożądanych miejscach
Pszczoły lubią niespodzianki. Kiedyś obserwowałem ich kilka, kręcących się i tańczących na gwoździu wystającym ze starego ula, blisko wylotka. Jedna łapała gwóźdź przednimi odnóżami i kręciła się wokół niego przez chwilę, podczas gdy pozostałe stały dookoła i się przyglądały. Potem kręcąca się pszczoła puszczała gwóźdź i jej miejsce zajmowała inna. Trwało to prawie godzinę ludzkiego czasu. Ktoś mógłby pomyśleć, że próbowały wyciągnąć ten gwóźdź. Ale po co miałyby to robić? Bo jego obecność kłóciła się z ich poczuciem porządku? A jeśli tak, dlaczego zabrały się za niego akurat wtedy, skoro tkwił tam przez lata? Nie sądzę, żeby chciały go usunąć. Myślę, że się nim bawiły.
Nie jesteś w stanie ponieść niższych nakładów, niż używając zdezelowanych uli. Zdezelowane ule uratowały mnie od bankructwa.
Pozostaje jeszcze kwestia estetyki. Kiedy rok po roku przebierałem w stercie butwiejących śmieci, coraz trudniej było mi przeznaczyć coś do spalenia. Martwy sprzęt okazał się jedynym żywym. Patrząc na jakieś wypaczone, zbutwiałe elementy, przeżarte przez myszy i larwy motylicy, myślałem sobie, że wciąż jest w nich sporo życia. A nawet więcej – że te elementy nigdy aż tak nie tętniły życiem. I na pewno się przydadzą. Przerzucałem je więc na drugą stertę, której pozwalałem rosnąć jako zapas części do ewentualnego użycia.
Mimo to mój umysł wciąż kurczowo trzymał się nieprzezwyciężonej wizji czystych, odmalowanych uli oraz idealnie równych plastrów, chociaż od dawna wiedziałem, że nie ma czegoś takiego jak obiektywne piękno. Umówiłem się kiedyś na randkę z króliczkiem Playboya i – uwierzcie mi – wcale nie była piękna.
Ale istota prania mózgu polega na odrzuceniu rozsądku i logiki. Chociaż wiedziałem, że nie tędy droga, wciąż chciałem mieć nowiutkie ule w równiutkich rządkach, a w nich nieskazitelne ramki i plastry.
Wiem, że źle jest trzymać pszczoły w starannie ustawionych rządach. Kiedyś miałem pasiekę na urodzajnej farmie. Pewnego dnia przyszedł do mnie zarządca i nakazał mi ustawić ule równo, jak od sznurka. Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem „nie”. Nie wierzył własnym uszom. Powiedział, że właściciel życzy sobie, żeby wszystko na jego ziemi było równe i schludne. Ja mu na to: „Nie pracuję ani dla ciebie, ani dla właściciela. Ule zostają, gdzie są”. Odwrócił się na pięcie i sobie poszedł. Później, po tym jak poskarżył się właścicielowi, ten powiedział mi, żebym go nie słuchał. Nigdy więcej nie widziałem zarządcy, chociaż trzymałem ule na tej farmie jeszcze przez wiele lat. To ciekawe, jakie sprawy niektórzy uznają za ważne.
Wiedzieliście, że niektórzy pszczelarze wpadają w złość na widok propolisu w swoich ulach? Czy to nie szczyt wszystkiego?
Tak czy inaczej, mój umysł kazał mi postrzegać zbutwiałe ule jako szpetne, jako coś, czego należy się wstydzić, jakby stawiało mnie to poniżej poziomu pszczelarzy z porządnymi ulami, chociaż większość z nich tymczasowo zwinęła interes, a mój rozrastał się w zawrotnym tempie, doświadczając tylko chwilowych porażek.
Piękno to niebezpieczna sprawa, bo jest rzeczą całkowicie subiektywną, a cały świat zachowuje się tak, jakby dało się na nie spojrzeć obiektywnie. Pszczelarstwo słono płaci za ten błąd, podobnie jak wiele innych dziedzin.
Kto zna manifest przeciwko racjonalizmowi w architekturze Friedricha Hundertwassera, będzie wiedział, dokąd to wszystko zmierza. Dla nielicznego grona tych, którzy o nim nie słyszeli – wyjaśniam. Kiedy wytwór architektury stworzony przez człowieka (jak dowodzi historia, zawsze dążący do najwyższego poziomu doskonałości) jest nowy, nieważne, czy to mieszkanie dla ludzi czy ul dla pszczół, jest sterylny. Hundertwasser uważał, że dopóki dom się trochę nie wypaczy, dopóki w kątach nie pojawią się pajęczyny, a ściany nie pokryją się patyną brudu, jest zwyczajnie niezdrowy. Jego zdaniem najdoskonalsze były projekty budynków z zaokrąglonymi futrynami. Gdyby był pszczelarzem, zapewne wolałby kószki od uli Langstrotha.
Bóg nie stworzył świata sterylnym. W przyrodzie nie ma prostych linii. Ludzkość łudzi się ideą prostych linii i to człowiek tworzy sterylność. Jest ona końcowym efektem procesu oczyszczania się ludzkiego umysłu, wynikiem nieświadomego dążenia do wiecznie niedoścignionej doskonałości. Człowiek zawsze będzie próbował prześcignąć samego siebie. Wiecznie podnosi sobie poprzeczkę. I postrzega Przyrodę jako powielenie tego samego procesu, zupełnie jak w Teorii Ewolucji.
Mówi się, że Bóg stworzył Człowieka na swoje podobieństwo. Mówi się również, że Człowiek stworzył Boga na podobieństwo siebie. Sądzę więc, że to wszystko sprowadza się do subiektywnej oceny, uzależnionej od tego kim jesteś i skąd pochodzisz. Moim zdaniem to wina Człowieka. W naszych wysiłkach, by czynić wszystko coraz lepszym, nieustannie wszystko pogarszamy. I nie ma na to lepszego przykładu niż pszczelarstwo.
Nie chcę tym samym bronić lenistwa i zaniedbania – staram się pokazać nieuchronność. Z wyjątkiem tych z nas, którzy są dziewicami, albo prawiczkami, wszyscy wiemy, co to znaczy „stracić dziewictwo”. Dziewictwo jest najdoskonalszym symbolem czystości, ale mimo to wszyscy rozumiemy, że proces udoskonalania dziewictwa jest jednoznaczny ze splamieniem go. Takie paradoksy towarzyszą nam w życiu na co dzień. Ale w którym momencie udoskonalanie staje się upadkiem? Być może wówczas, gdy jakiś przedmiot nadaje się już tylko do skompostowania.
W końcu, w filozoficznym i praktycznym sensie, moje pszczelarstwo osiągnęło etap, w którym przestałem odczuwać strach przed Varroa i wszelkimi innymi pasożytami, nie bałem się już chorób, śmierci czy ośmieszenia, a czułem się przez nie wzmocniony. Nareszcie odpowiadają mi moje zdezelowane ule. Postrzegam je jako piękne.
Nie twierdzę jednak, że moje idealne pszczelarstwo jest idealne. Mój ideał jest niedoskonały. Moje pszczelarstwo nie jest pozbawione problemów. Dlaczego? Na przykład niedawno, kiedy poważyłem daszek ula, on zwyczajnie rozleciał mi się w rękach. Widzicie? Ja też czasem cierpię.