Archiwa tagu: tłumaczenia

Notatnik pasieczny cz. 9

Wrzesień, październik – Koniec miodobrania; karmienie i przewożenie odkładów

Tekst pochodzi ze strony. Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Przy dobrych zbiorach miodobranie może trwać przez cały wrzesień. Miesiąc ten zwykle zaczyna się schyłkiem lata, a jego koniec przypada na początek jesieni. Musimy trochę „przycisnąć” w tym czasie, jeżeli chcemy odwirować jak najwięcej miodu, póki jest ciepło. To właśnie we wrześniu zdarza się, że pszczoły zaczynają rabować ciężarówkę i utrudniają tym samym zbiory. Mają w pobliżu sporo nektaru z nawłoci i astrów, który zaczynają gromadzić w rodni. Jednak rozpoczął się już okres bezrobocia i na każdym pasieczysku przebywa tysiące pszczół gotowych domagać się zwrotu miodu, który zapakowaliśmy na auto. Nie zwlekam z wywozem, jako że mam niedużą ciężarówkę, zdolną zabrać zaledwie 35-50 nadstawek miodowych na raz. Sprawy przecież nie zawsze idą zgodnie z planem a każdy pszczelarz z długim doświadczeniem może opowiedzieć przynajmniej po kilka historii o rabunkach, które kompletnie wymknęły się spod kontroli. Sporo miodu we wrześniu i październiku odbieram przy pomocy przegonek. Czasami pracuję wcześnie rano, lub nawet podczas słabego deszczu, kiedy pszczoły ograniczają loty. Tak czy owak, praca posuwa się stale, aż na początku października uda się odwirować miód do końca. W ostatnich jednym lub dwóch tygodniach tych prac, w mojej nieogrzewanej miodziarni robi się zbyt chłodno i trzeba szybko pompować miód przez rury, inaczej utknie w odstojnikach. Jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale kto wie, może zanim przeczytacie te słowa…

Karmienie nukleusów z końcem września

W gładkim miodobraniu pod koniec września przeszkadza jedna praca: karmienie. Dawno temu, gdy miałem zaledwie 100 rodzin, zbudowałem tyleż podkarmiaczek powałkowych. Od tamtej pory zwykle zbierały kurz w magazynie, chyba że przydawały się do prac przy wychowie matek. Nawet w katastrofalnym roku 2006, ze słabym wziątkiem latem i wczesną jesienią, karmiłem tylko niektóre rodziny produkcyjne. Choć rasy włoskie potrafią zapewnić czasem ogromne zbiory, te liczby trzeba jakoś zbilansować z dużą ilością pracy potrzebnej do ich jesiennego karmienia, transportu i rozwożenia syropu. Najbardziej opłaca się chować takie pszczoły, które potrafią wyprodukować duże plony miodu nie wymagając przy tym szczególnej uwagi. Primorskie znakomicie pasują do tego schematu – potrafią na koniec sezonu samodzielnie zgromadzić prawie cały niezbędny zimą pokarm, bez żadnej pomocy z mojej strony (ale pierwszy przyznam, że za to wiosną wymagają więcej uwagi niż włoszki – aby powstrzymać je przed rojeniem). Jeszcze zanim zacząłem hodować pszczoły primorskie, stwierdziłem, że metoda zimowania licznych nukleusów powoduje selekcję pod kątem oszczędności i wypełniania jesienią rodni miodem i pyłkiem. Z roku na rok te cechy umacniały się szybciej niż inne. W rzeczywistości wydawało się niemożliwe, by spowolnić lub zatrzymać ten proces. Na początku karmiłem odkłady solidną porcją syropu na jesieni i znowu na wiosnę – czasami napełniałem podkarmiaczki trzykrotnie w roku, pod koniec września, potem znowu w marcu i wczesnym kwietniu. Nawet moje oszczędne i bezobsługowe pszczoły lokalne, obsiadające po dwa korpusy, miały problem ze zgromadzeniem wystarczających zapasów i wychowaniem pszczoły zdolnej utworzyć porządny kłąb zimowy na 4-ramkowej przestrzeni. W lutym holowałem syrop na sankach po pasieczysku, aby je „uratować” do połowy marca, gdy zdołają już sobie coś nazbierać. Ale to się szybko zmieniło i w ciągu paru lat dla odkładów potrzeba było już tylko niewielkich ilości karmy. Nadejście pszczół primorskich przypieczętowało całkowity koniec karmienia, za wyjątkiem katastrofalnego roku 2006, gdy niektóre rodziny na dwóch korpusach i dwie trzecie nukleusów musiało otrzymać dodatkowe pożywienie.

Typowy korpus z podkarmiaczką jako zatworem dzielącym rodziny – konstrukcja, jaką od lat się posługuję, by rozmnażać nukleusy i testować matki
Typowy korpus z podkarmiaczką jako zatworem dzielącym rodziny – konstrukcja, jaką od lat się posługuję, by rozmnażać nukleusy i testować matki

Gdy resztki miodu opuszczą już odstojniki, a całe wyposażenie miodziarni zostanie wymyte i zmagazynowane na zimę, kończy się ostatnia większa praca sezonu. W drugiej połowie października pojawia się szansa na trochę wolnego, zanim dni staną się zbyt krótkie i nadejdzie paskudna pogoda końca jesieni i początku zimy. Mam jeszcze jedną ważną pracę do wykonania w pierwszej połowie listopada: znakowanie uli odkładowych i przewożenie ich na zimowe stanowiska. Po oznaczeniu wszystkich kolorowymi pineskami (pokazującymi pochodzenie matki, metodę oraz datę unasienniania), uliki są gotowe do transportu. Miałem z tym dużo zachodu, kiedy nukleusy woziłem z letnich pasieczysk i umieszczałem na daszkach rodzin produkcyjnych. Robiłem to po trochu, każdego ranka przewożąc jeden lub dwa ładunki po 25 ulików na stanowiska zimowe. Ale teraz większość rodzin odkładowych zimuje na paletach tam, gdzie zostały utworzone w czerwcu i lipcu. Rozwiązanie to oszczędza niezwykle dużo pracy i po pięciu latach doświadczeń z zarówno ciepłymi, jak i bardzo mroźnymi zimami uważam je za zupełnie wystarczające dla tych cennych rodzinek. Trzeba przewieźć zaledwie parę ładunków, aby wypełnić wszystkie palety w taki sposób, aby odkłady stały w grupach po cztery w komplecie.

Od tego ula wszystko się zaczęło
Od tego ula wszystko się zaczęło

A zatem z miodem zabezpieczonym w magazynie, gotowym do przetwarzania lub przekazania klientom, ze wszystkimi nukleusami na zimowych toczkach, nadchodzi czas, aby odetchnąć z ulgą, zwolnić tempo, obejrzeć parę meczów piłki nożnej i cieszyć się z ostatnich ciepłych dni kolejnego przepracowanego sezonu.