Archiwa tagu: Krzysztof Smirnow

Nowy wzór dla amerykańskiego pszczelarstwa

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony (śródtytuły i podkreślenia na podstawie skanu artykułu z American Bee Journal marzec 2008) Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2008

Napisałem ten tekst przygotowując się do wygłoszenia odczytu na Narodowej Konferencji Pszczelarskiej w Sacramento, w Kalifornii. Rzeczywiste przemówienie wypadło trochę inaczej…

W moim małym słowniku angielskiego słowo „wzór” ((paradigm)) tłumaczy się na „przykład służący jako model”. Alan Nation w swojej książce „Grass Farming” tłumaczy to tak: „zestaw pisanych i niepisanych reguł oraz regulacji, które mówią, co robić, by osiągnąć sukces”.

Jako że dano mi okazję wygłoszenia prezentacji, wiele myślałem, jak takiej grupie odbiorców przekazać, co naprawdę się dzieje w pasiece, która nie stosowała jakichkolwiek zabiegów leczniczych od ponad pięciu lat. W pasiece, w której roztocza uważane są za niezbędnych sojuszników i przyjaciół, gdzie wydajność, odporność, rentowność dają taką samą radość z pszczelarstwa, jak to miało miejsce w dawnych czasach. Nie śmiałbym dziś zabijać roztoczy, nawet gdybym posiadł łatwy i bezpieczny sposób na to. Moje bieżące problemy są kompletnie innej natury, ale o tym później.

Chciałem dziś poruszyć trzy główne wątki, zanim przejdziemy do dyskusji o sprawach ogólnych:
Po pierwsze, jak stopniowo usunąłem z pasieki wszelkie formy leczenia i jakie to przyniosło rezultaty począwszy od 2002 roku.
Po drugie, przedstawię kilka spostrzeżeń na temat interakcji pomiędzy pszczołami i roztoczami w pasiece nie leczonej. (W serii artykułów pt. “Notatnik pasieczny”, Kirk Webster szeroko opisuje całoroczną gospodarkę w swojej nieleczonej pasiece – przyp. tłum.)
Po trzecie, przekażę moje podejście do zachowania stabilności i odporności pasieki wobec wzrostu cen energii coraz bardziej nieprzewidywalnej i niestabilnej pogody.

Zanim jednak do tego przejdziemy, chciałbym podkreślić, że żaden z kroków, które zamierzam tu opisać, nie doprowadzi do naprawdę zdrowej pasieki, jeżeli nie będziemy mieć dobrego nastawienia i właściwej orientacji pomiędzy nami a innymi żywymi istotami wokół nas. Nie uczyni tego także postępowanie według jakiejkolwiek innej listy. Oto jedna z tych ironicznych prawd, że z pracy na roli nie da się zgromadzić prawdziwego bogactwa bez postawienia dobra innych żywych stworzeń ponad własnym. Rolnictwo nastawione na zysk i gromadzenie dóbr materialnych skończy się, prędzej czy później, klęską w rodzaju tej, jaką obserwujemy dziś w amerykańskim pszczelarstwie. Wszelkie współczesne korzyści lub sukcesy osiągane są zawsze kosztem innych lub degradacji środowiska. Kiedy jednak zaczniemy pracę na rzecz innych żywych istot, natychmiast pojawią się rozliczne możliwości, w tym nowe bogactwo z energii Słońca i szansa na znacznie lepsze, mniej stresujące życie.

Obserwowałem i doświadczałem tych procesów na własnych pszczołach, kiedy mierzyły się najpierw ze świdraczkiem pszczelim, a wreszcie z Varroa destructor. Mimo, że moi mentorzy nauczyli mnie postrzegać choroby i szkodniki jako przyjaciół i nauczycieli, po pierwszym pojawieniu się roztoczy ogarnęło mnie przerażenie. Zareagowałem podobnie do większości pszczelarzy – wybijając je w sposób, który wydał mi się bezpieczny i łatwy. Dopóki podążałem tą drogą, moja pasieka, powoli acz nieustępliwie, stawała się coraz trudniejsza w prowadzeniu, wrażliwa i delikatna. Kiedy porzuciłem strach przed roztoczami, przestałem je zabijać i postanowiłem się od nich uczyć, pasieka przeszła przez ten sam proces, który wszystkie owady przechodzą w naturze, kiedy napotkają poważne zagrożenie lub wyzwanie – okres zapaści populacji do pewnego ułamka dotychczasowej niszy. Po tym nastąpiło odbicie i rozwój na niezasiedlone obszary, z większą żywotnością i odpornością niż przed wstrząsem.

Obserwowałem, jak pszczoły dwukrotnie przechodzą ten proces – najpierw z powodu świdraczka pszczelego, potem z powodu Varroa. Miałem to szczęście, że pomiędzy tymi dwiema inwazjami nastąpiła kilkuletnia przerwa. Bez doświadczenia i treningu ze strony świdraczka, mógłbym nie mieć dość odwagi, by w ten sam sposób stawić czoła roztoczom Varroa. Jak wiecie, stanowią one o wiele trudniejszy problem. Wymagały skoordynowanego wykorzystania wielu narzędzi hodowlanych i gospodarki pasiecznej, aby osiągnąć równowagę pomiędzy pszczołami, roztoczami i pszczelarzem. Opisałem to szczegółowo w American Bee Journal w ostatnich trzech latach.

Na ile potrafię to ocenić, potrzeba pięciu lat systematycznej pracy i uwagi poświęconej pszczołom, roztoczom i pszczelarzom, aby osiągnąć harmonijną równowagę. Ci, którzy szukają drogi na skróty lub frajerów do brudnej roboty, poniosą porażkę.

Wyjście z chemizacyjnego kieratu

Rozważmy teraz kolejne kroki, które podjąłem w celu usunięcia z pasieki wszelkich form leczenia. Był to stopniowy, długotrwały proces, który zaczął się w roku 1996 i zakończył ostatnim leczeniem podanym w kwietniu roku 2002. I donikąd bym nie zaszedł, gdybym wcześniej już nie posiadał pasieki ze skoordynowaną produkcją miodu, matek i nukleusów.

Pierwszym krokiem było Przygotowanie oraz Inwestycja w przekształcenie się w pasiekę wolną od leczenia. Wiedziałem, że pszczoły muszą napotkać poważny wstrząs i kłopoty, aby przejść przez ten proces. Postarałem się przygotować poprzez spłatę długów, zrobienie pewnych oszczędności i zgromadzenie różnorodnych, niezbędnych w pracy pasiecznej materiałów. W ten sposób moje wydatki w okresie przejściowym miały się znaleźć na najniższym możliwym poziomie. Zainwestowałem w ten projekt czas, energię, pieniądze i pszczoły, aby selekcja naturalna mogła zacząć działać i aby odnaleźć najlepszą metodę szybkiego namnażania ocalałych z upadku rodzin.

Ograniczyłem liczbę rodzin pszczelich, aby móc poświęcić więcej czasu każdej z nich. Nie ważne, jak to zrobisz, jakikolwiek rodzaj zdrowego pszczelarstwa w przyszłości będzie wymagał więcej czasu dla każdej rodziny niż w przeszłości. To bardzo ważne i wrócę do tego na końcu.

Hodowla i Gospodarka pasieczna zawsze szły w parze. Ze strony selekcji i hodowli kluczem do sukcesu okazał się dostęp do pszczół Primorskich, które od początku wykazywały pewną tolerancję na oba rodzaje roztoczy i miały inne pożyteczne cechy.

(Muszę się tu zatrzymać i podziękować Tomowi Rindererowi oraz wszystkim, którzy pomogli mu w projekcie pszczół Primorskich. Byłem wstrząśnięty niektórymi obraźliwymi uwagami ze strony „liderów” i „władz” naszej społeczności. Nie zawsze obiektem badań są wyniki na pasiece. Ale dziś stanowi to dość poważny cel, więc chciałbym jednoznacznie i bez przesady oświadczyć, że dostęp do tych pszczół stanowił dla mnie większą pomoc niż wszystkie inne razem wzięte amerykańskie projekty badawcze przeprowadzone w ostatnich 15 latach. Roztocza Varroa są największym problemem, z jakim większość z nas się kiedykolwiek zmierzyła, a pszczoły Primorskie dostarczyły eleganckie i kompleksowe rozwiązanie dla gotowych odrzucić uprzedzenia i na serio z nimi pracować.)

Pula genowa pszczół Primorskich w Stanach Zjednoczonych jest wciąż dość bogata i różnorodna, co czyni ją zdatną do dalszego rozwoju przez selekcję i namnażanie. Szczególnie w modelu bez leczenia, gdzie za selekcję odpowiadają roztocza, przez co rozwijają się znane i nieznane mechanizmy odporności. Niezbędny jest w tej pracy jakiś rodzaj kontrolowanego unasienniania, aby jedne ocalałe rodziny krzyżowały się z innymi ocalałymi rodzinami.

Po stronie Gospodarki pasiecznej kluczem było stopniowe porzucenie wszelkich form leczenia w kolejnych sekcjach pasieki: najpierw w wychowie matek, potem w produkcji nukleusów i wreszcie w produkcji miodu.

Chciałbym tu przedstawić kilka nowych spostrzeżeń na temat pszczół i roztoczy żyjących w pokoju od prawie sześciu lat. Nie potrafię tego dowieść, ale czuję pewność, że jedne i drugie podlegają zmianie w efekcie tego długiego okresu współżycia. Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł Toma Seeley’a o pszczołach żyjących dziko w Lesie Arnot (niedaleko Uniwersytetu Cornella). Konkluzją tekstu było, że sukces przeżycia wynikł raczej ze zmniejszenia się zjadliwości roztoczy, niż z jakiejkolwiek odporności pszczół (Apidologie 2007, vol 38, str 19-29, lub http://www.apidologie.org/articles/apido/pdf/2007/01/m6063.pdf, lub https://hal.archives-ouvertes.fr/hal-00892236/document). Zaproponowałem przesłanie swoich pszczół i roztoczy do badań, gdyby Tom zechciał się tym zająć, ale niestety przeniósł zainteresowanie na inne tematy. Jeżeli w naukowej społeczności znajdzie się ktoś zainteresowany, z chęcią rozszerzę ofertę i na niego. Może to być znakomity temat na pracę magisterską.

Pasieka ze skoordynowaną produkcją miodu, odkładów i matek umożliwiła rozwiązanie naszych największych trudności ze szkodnikami i chorobami. Mam też ufność, że poradzimy sobie z problemami, które dopiero nadejdą.

Budowanie stabilnej pasieki

Moim ostatnim tematem na dziś jest spojrzenie, jak można zabezpieczyć zdrowie, stabilność i wydajność pasieki nie leczonej, wobec nadchodzących nowych wyzwań. Podobnie jak rok 1996 stanowił najlepszy moment na rozpoczęcie tworzenia długofalowych rozwiązań problemu roztoczy, dziś mamy najlepszy czas, by przygotować się do znacznie wyższych kosztów energii i o wiele bardziej niestabilnych, i nieprzewidywalnych warunków pogodowych. Rozwiązanie tych problemów wymaga tego samego pozytywnego nastawienia i otwartego umysłu na nauki, które roztocza starają się nam przekazać od 20 lat.

Jeżeli skorzystamy z przewodnictwa Przyrody, zachowamy cierpliwość, postawimy pszczoły na pierwszym miejscu, one pokażą nam drogę postępowania. Naprawdę dobre rozwiązanie jednego problemu, często pomaga rozwiązać też inne. Koncentracja na utrzymaniu w zdrowiu rodziny pszczelej przez wiele pokoleń, zaprowadzi nas dalej niż cokolwiek w poszukiwaniu kompleksowych rozwiązań obecnych problemów. Powtarzam to bez przerwy: „Hodowla i Gospodarka pasieczna muszą iść w parze”. Częścią sposobu jest rezygnacja ze zwiększania dochodów brutto na rzecz redukcji kosztów (zwłaszcza paliwa), zmniejszenie liczby rodzin, poświęcenie więcej czasu każdej z nich i zwiększenie intensywności produkcji. Wszystkie te zmiany nabiorą znaczenia w przyszłości, gdy ceny energii poszybują w górę – a naprawdę nie ma innego sposobu zabezpieczenia się przed nieprzewidywalną pogodą.

Produkcja Intensywna stanowi jedną z najczęściej lekceważonych i najmniej zrozumiałych, a najważniejszych zasad wpływających na sukces lub porażkę w przedsięwzięciach rolniczych. To po prostu kombinowana, względna miara wydajności w przeliczeniu na jednostkę (w tym wypadku rodzinę pszczelą), godzinę pracy i zainwestowane pieniądze. Wysoka wydajność we wszystkich tych trzech obszarach niemalże gwarantuje duży sukces w działalności gospodarstwa rolnego – bez znaczenia, jak duża jest farma, lub pasieka. Jednak to właśnie małe gospodarstwa, prowadzone przez swoich właścicieli osobiście, mają większą szansę skorzystania z tej zasady i zdobycia nagrody – ponieważ umiejętności, wiedza i uważność niezbędne do osiągnięcia wysokiej intensywności produkcji wykracza poza możliwości większości zwykle nieobecnych pracowników najemnych.

Produkcja w północnych stanach miodu, pszczół i matek pszczelich połączona w jeden system stanowi dobry sposób na zwiększenie intensywności produkcji oraz dostarczenie alternatywy dla pszczół zafrykanizowanych i tego szaleństwa przewożenia rodzin pszczelich na tysiące kilometrów, aby zarobić dzięki nim na życie. Oto przykład z życia dla zilustrowania tego, co mam na myśli. Pokazuje też, jak roztocza i pozytywne nastawienie pomogły pasiece stać się odporniejszą, wydajną i rentowną.

Zanim przeprowadziłem się z własnymi pszczołami do Doliny Champlain, przepracowałem kiedyś sezon pasieczny w hrabstwie Addison. Już po przeprowadzce zauważyłem nie zajęte pasieczysko, jedno z tych, na których kiedyś pracowałem. Zapytałem o nie dawnego szefa. Okazało się, że działka zmieniła właściciela, a nowy żądał pięćdziesięciu dolarów czynszu zamiast daniny 30 funtów (15 kg) miodu. Uznając, że nigdy nie wyprodukował tam miodu za pięćdziesiąt dolarów (to prawdopodobnie przesada, ale rozumiecie istotę rzeczy), mój były szef postanowił przenieść pszczoły. Na pytanie, czy nie miałby nic naprzeciw, bym ja użył tego miejsca, odpowiedział: „W żadnym wypadku, rób, co chcesz”.

Faktycznie nie rosło tam dużo koniczyny ani mniszka (naszych podstawowych pożytków towarowych). Ale potrzebowałem miejsca niedaleko od domu, by wychować więcej mateczników na sprzedaż i skompensować straty, których jak wszyscy doświadczyłem po nadejściu świdraczka pszczelego. W pobliżu rozciągało się wielkie bagno, trochę sumaków i wiciokrzewów, więc uznałem, że powinienem w tym miejscu mieć niewielki, ale stały pożytek – co niesamowicie pomaga przy produkcji dobrych mateczników. Okazało się to prawdą, ale pojawił się kłopot: rodziny wychowujące, którym poświęcałem wiele uwagi i utrzymywałem w sile przez całe lato, zaczęły dawać niezawodne, ogromne plony miodu. Pod koniec sezonu wychowu matek odkładanie na bok korpusów z miodem i potem zakładanie z powrotem, aby dostać się do mateczników, wymagało sporo wysiłku. Przez równoczesną produkcję matek i miodu z tych samych rodzin pszczelich wydajność pasieczyska wzrosła wprost niewiarygodnie – we wszystkich trzech miarach intensywności, w przeliczeniu na rodzinę, na godzinę pracy i na zainwestowane pieniądze. Z nadmiarowego czerwiu wyprodukowałem też parę odkładów.

W tamtych czasach moje matki kosztowały dwa dolary za sztukę i wiodło mi się nieźle na tym pasieczysku. Składało się z 32 rodzin i wypracowywało około 7000 dolarów z różnych produktów pszczelich. Wkrótce jednak nadeszły roztocza Varroa i znowu trzeba się było dostosować. Aby utrzymać bez leczenia rodziny wychowujące, ostatecznie przyjąłem jako metodę, że każda z nich odciąga tylko jedną serię mateczników. Jako część procesu, jej matkę, większość czerwiu i około połowę lotnej pszczoły wywożę na inne stanowisko. Kiedy taka rodzina się odbuduje i stanie znowu liczna, dostarcza dość pszczół i czerwiu na przynajmniej trzy odkłady. Zatem jako rezultat utarczek z roztoczem Varroa, to pasieczysko stało się wydajniejsze niż kiedykolwiek przedtem i teraz produkowało miód, mateczniki oraz nukleusy.

Ostatniego lata odwiedził mnie pszczelarz z Connecticut, który również hoduje mateczniki i matki pszczele (może znacie Rollie’go Hannona). Gawędziliśmy, podczas gdy ja wyciągałem mateczniki z rodzin wychowujących na tym samym toczku, o którym opowiedziałem wyżej. Wspomniał, że jego cena za odchowany matecznik wynosi 5 dolarów. Skłoniło mnie to do zastanowienia, czy to aby nie pora na nowo ocenić dochodowość tego pasieczyska. Przezimowany nukleus z matką własnego wychowu, osiągający w maju 8 ramek na czarno, kosztuje dziś w mojej okolicy przynajmniej 150 dolarów. Jeżeli z tego toczka na 32 rodziny zrobię 100 odkładów, a zaledwie 65 nada się na sprzedaż następnej wiosny (bardzo ostrożna kalkulacja), wartość wyprodukowanych pszczół sięgnie 10 tysięcy dolarów. Dodając do tego 2 tysiące za mateczniki oraz sto płytkich nadstawek z miodem odbieranych z tego pasieczyska prawie każdego roku, suma produkcji przekroczy 20 tysięcy dolarów. Nawet jeżeli dodam 12 małych uli z matkami reprodukcyjnymi do liczby rodzin pracujących na tę kwotę, wciąż daje to ponad 450 dolarów na pień. I ten dochód wypracowałem inwestując zaledwie w parę dodatkowych uli oraz innego sprzętu, bez których średnia wyniosłaby owe 50 dolarów (?) z miodu. Oto intensywna produkcja. Dlatego radzę każdemu, kto chce zostać zawodowym pszczelarzem, aby zaczął od mniej niż 100 rodzin pszczelich na dwóch lub trzech toczkach, zanim zdecyduje się rozwinąć działalność. Jeżeli od początku opracujemy metody intensywne, a zdołamy je utrzymać w miarę stabilnego wzrostu, sukces jest niemal pewny. Jeżeli zaczynasz szybko i rośniesz gwałtownie, z małą intensywnością produkcji, pojawi się wiele dodatkowych trudności i stałe ryzyko porażki.

W prawdziwym życiu nie zarabiam aż tyle z mojego wieloletniego pasieczyska wychowującego. Aktualnie nie sprzedaję mateczników – przekazuję je do innych sekcji pasieki. Ta inwestycja przynosi dochód w inny sposób, na innych toczkach. Roy Weaver (założyciel znanej w USA, dużej, komercyjnej pasieki sprzedającej nieleczone pszczoły – przyp. tłum.) powiedział kiedyś „Widzisz tą siwiznę? Nie dostałem jej z powodu roztoczy, czy zgnilca amerykańskiego. Nabawiłem się jej starając się wyprodukować dość, aby sprostać zapotrzebowaniu!”. Widzę już kogoś z tyłu sali, jak macha rękami, by zauważyć, że cała ta produkcja mateczników i rodzin pszczelich wymaga o wiele więcej pracy niż po prostu pozyskiwanie miodu. To prawda. Ale praca ta jest o niebo wydajniejsza w przeliczeniu na roboczogodzinę niż zwykła produkcja miodu. I to właśnie stanowi sedno: aby sprostać rosnącym gwałtownie cenom energii, musimy uzyskać większy dochód w przeliczeniu na godzinę pracy, pasieczysko oraz rodzinę pszczelą. Zwiększając staranność w pracy z mniejszą liczbą pni łatwiej też poradzimy sobie z ekstremalnie zmienną pogodą. Nawet z tak dużą częścią areału oddanego pod monokulturową pustynię, wciąż jesteśmy w stanie znaleźć wiele możliwości dla współczesnych i przyszłych pszczelarzy, by troszczyć się lepiej o mniejszą liczbę rodzin pszczelich, mniej koczując z ulami i uzyskując przy tym lepszy dochód netto.

Ramka weselna – połówka gniazdowej

Zmiany nie są łatwe

Podsumowując pragnę wyrazić nadzieję, że moja historia nie wywarła wrażenia, jakobym nie miał żadnych poważnych problemów. Przyjmując jednak nowy wzór postępowania – model do naśladowania, jak utrzymać się z pracy przy pszczołach – najważniejsze trudności ze szkodnikami i chorobami ostatecznie udało mi się pokonać. Zawsze, gdy nowy sposób myślenia wypiera stary, pojawia się opór, niechęć i zazdrość ze strony tych, którzy mają – lub tylko sądzą, że mają – interes w zachowaniu starego nastawienia, swojej „władzy”, czy „autorytetu”. Jak powiedział Gandhi: „Najpierw cię ignorują. Potem wyśmiewają. Wreszcie cię zwalczają. I wtedy wygrywasz.”

Chciałbym powiedzieć, że opór wobec mnie składał się tylko z internetowego hejtu… Ale nie mogę. Niektórzy wiedzieli dokładnie, co robią, celowali tam, gdzie mogli zaszkodzić mi najboleśniej: w moje pszczoły, moją zdolność utrzymania się, harmonię domu i pracy. Jeżeli nie zależało im na efektach mojej ciężkiej pracy, to chyba tylko chcieli wypędzić mnie z domu, w którym zamieszkuję od 20 lat, w którym pomogłem wychować dwóch chłopców jak własnych synów. Z domu odwiedzanego przez licznych przyjaciół i oddanych klientów, gdzie nikt nigdy nie podniósł konfliktu do poziomu, którego nie dałoby się rozwiązać w kilka minut szczerej rozmowy.

Mówię o tym, aby nie tylko zilustrować, jak trudno jest zmienić sposób myślenia, lecz by pokazać, jak desperacko społeczność pszczelarska trzyma się starego nastawienia, które już nie działa. Jest to część procesu prowadzącego do odnalezienia nowego sposobu na produkcję żywności oraz odbudowę harmonii i piękna naturalnego środowiska.

Wróćmy do definicji „wzoru” Alana Nationa: „zestaw reguł i regulacji (pisanych i niepisanych), które mówią, co robić, by osiągnąć sukces”. Nowy model rolnictwa opartego na rozpoznaniu potrzeb Natury ponad własnym dobrem, nie zadziała w oparciu o manipulacje i kłótnie, kradzieże, czy nastawianie jednych przeciwko drugim. Prawdziwie ważne osiągnięcia pochodzą z uczciwości, zaufania, współpracy i stałego zaangażowania wszystkich zainteresowanych stron. Dla współczesnych pszczelarzy można pokazać mnóstwo obszarów i możliwości zarobkowania. Tak naprawdę jednym z naszych największych zagrożeń, obok cen energii i niestabilnej pogody, jest malejąca liczba młodych ludzi zainteresowanych utrzymaniem się z pasieki.

Jeżeli jeszcze kiedyś będę miał okazję przemawiać na podobnym spotkaniu, mam nadzieję, że zdołam szerzej opisać ten problem i przedstawić jakieś rozwiązania.