Uznałem, że taki artykuł trzeba napisać. Dlaczego? Bo pszczelarstwo naturalne kojarzy się z zajęciem mało dochodowym (a wręcz ze stratami), trudnym, a także praco i czasochłonnym. A tymczasem jest to nie tylko nieprawda, a wręcz wierutna bzdura. Każdy z nas może zrobić bardzo wiele, nie zmieniając drastycznie swoich pszczelarskich przyzwyczajeń, nie zwiększając ani kosztów, ani strat rodzin pszczelich czy ilości zebranych produktów. Wystarczy swojemu działaniu nadać odpowiednią wizję i kierunek, a reszta sama pójdzie i okaże się, że wcale nie zbankrutowaliśmy, a nasze pszczoły nie umierają w większym procencie, niż działo się to do tej pory, kiedy zalewaliśmy ich gniazda chemią, w coraz to nowych i powtarzanych bez końca kuracjach.
Wiem, że padnie tu zarzut, że nie mogę o tym pisać w tak kategoryczny sposób, jak zrobiłem to powyżej, z paru powodów. Po pierwsze w 2014 roku straciłem całą pasiekę – do czego się przyznaję otwarcie, a co więcej o tych doświadczeniach piszę na swoim blogu. Po drugie nie mam wystarczająco doświadczenia pszczelarskiego, a po trzecie wreszcie nie mam wręcz żadnego doświadczenia komercyjnego w pszczelarstwie. I być może to wszystko prawda, ale ja nikogo nie namawiam na tak „drastyczne” (dla mnie to najlepszy wybór, ale każdy ocenić musi swoją indywidualną sytuację) kroki jakie podejmuję osobiście w swojej pasiece. Apeluję tylko o mądre decyzje i nadanie swoim działaniom właściwego wektora – takiego jaki sami uznacie za najlepszy dla Was i dla Waszych pszczół. Poniżej przedstawię kilka punktów, który każdy może… nie, które każdy POWINIEN podjąć, jeżeli nie chce doprowadzić pszczelarstwa i gatunku apis mellifera do powolnego upadku. Są to kroki, które podejmowane są na całym świecie i przynoszą znakomite rezultaty. Pszczelarze w Polsce w większości mają zamknięte umysły na te rozwiązania, bo uznają, że przyniosą im one straty i dodatkowe obciążenia… Ale do rzeczy.
- Uznanie istnienia problemu globalnie i wzięcie odpowiedzialności za swoją małą cząstkę odpowiedzialności
Kiedy człowiek ma problem z alkoholem (czy innym uzależnieniem) pierwszym i najważniejszym krokiem w podjęciu leczenia jest przyznanie, że problem istnieje. Trzeba go nazwać, zdefiniować i przyznać, że to Twój problem. „Nie jestem alkoholikiem, piję tylko na trawienie, a wieczorem wypijam piwko, żeby usnąć, bo mam problemy ze snem”. Taką postawę – oczywiście przez analogię – przejawia 99% pszczelarzy w naszym kraju. W jednym z postów na swoim blogu zamieściłem cytat pszczelarza z jednego z internetowych forów i tu również postanowiłem go podać:
„Miałem już nie pisać, ale jednak…Pszczelarstwo idzie w doskonałym kierunku! Pszczoły mamy łagodniejsze, bardziej miodne, ilość rodzin pszczelich w Polsce z roku na rok rośnie (podejrzewam, że nawet mimo katastrofalnego 2014r odkłady w 2015 nadrobią straty). Co więcej pszczelarze to w znakomitej większości ludzie inteligentni i ciekawi, zarówno nowych technologii, badań jak i zwyczajnie swojej okolicy. Chyba tylko leśnicy i myśliwi wiedzą tyle o otaczającej nas naturze, co pszczelarze. (…) martwisz się o tworzoną przez Nas Pszczelarzy pszczółkę słabinkę, która niczym mini yorki miałaby być tylko wyhodowanym tworem na chwilę, modą która przeminie, a raczej wg Twoich wieszczb wyginie, bo nie będzie już za jakiś czas aktywnego środka, któremu oprze się< V. Mylisz się kolego, bo pszczelarz właśnie do tego nie dopuści! Wg Ciebie ładujemy chemię do uli, wg mnie szukamy środka, który uratuje pszczoły jak i całe rodziny, pasieki. Zacznij martwić się o osy i trzmiele, bo one bez chemii, czy ingerencji człowieka mogą mieć problem. Kiedyś przeczytałem, że nawet jak uda się już znaleźć jakieś genialne lekarstwo na warrozę, które wybije ją do nogi jakiś pseudo-ekolog obłoży ją ochroną gatunkową i będzie d(b)ał o jej przeżycie.”
Dla mnie post tego typu świadczy o całkowitej ślepocie, braku umiejętności logicznego myślenia, absolutnej nieumiejętności zdefiniowania problemu, albo… no właśnie – zaprzeczeniu jego istnienia. Dopóki nie dostrzeżesz go, nie nazwiesz, nie uznasz za swój, problem będzie trwał i narastał. Każdy kto ma otwarte oczy wie, że pszczoły są w kłopocie. Ale najwidoczniej nie każdy ma otwarte oczy…
Kiedy już wiesz, że problem istnieje musisz wiedzieć, że – tak samo jak każdy! – dokładasz swoją małą cegiełkę w budowanie rozwiązania, albo w jego utrwalanie. Oczywiście musisz też wierzyć, że rozwiązanie jest możliwie. Jeżeli nie wierzysz, nie osiągniesz tego co chcesz, bo nie zaangażujesz się wystarczająco w rozwiązanie. Ja wierzę, że pszczoła może żyć bez zwalczania warrozy przez pszczelarza i dlatego podjąłem się działania w tym kierunku. Jeżeli też w to wierzysz, to… czemu tego nie robisz?
Dziś często podnoszone są głosy, że droga gminna nie zrobiona, że dookoła brudno, że kanalizacji nie ma, że państwo nie dba o obywatela. Ale na przykład gdy przychodzi do zlecania prac czy do przyjęcia takich zleceń, to każdy z nas mówi: a nie dałoby się bez umowy? dzięki temu nie zapłacę podatku… A skąd mają być pieniądze w budżecie państwa na wybudowanie autostrady czy naprawienie gminnej drogi? I wiem, że tak było, jest i będzie i wiem, że nie da się tego zmienić już – zaraz. Chodzi mi tylko o uświadomienie tego, że to Ty w swoim małym „ogródku” decydujesz o tym jak sytuacja będzie wyglądać globalnie. Każdy z nas dokłada się do całościowego efektu i dopóki nie weźmie odpowiedzialności za siebie, sytuacja nie zmieni się globalnie. I dziś to Ty musisz wziąć odpowiedzialność za pszczołę w swojej pasiece, jeżeli ma pójść przykład do innych i jeżeli chcesz zmiany. Dając dobry wzór zmieniasz sytuację globalnie. Musisz to sobie uświadomić. Samo się nie stanie…
- Znalezienie „swojego” rozwiązania problemu
Nie ma „jedynej słusznej” drogi w żadnej dziedzinie. Każdy ma inne poglądy i będzie szukał różnych rozwiązań. Ale niektóre prawdy są stałe. Chemia nie jest rozwiązaniem, bo gdyby była, to sytuacja nie pogarszałaby się od kilkudziesięciu lat. Ratowanie każdej pszczoły za wszelką cenę nie jest rozwiązaniem, bo gdyby była, to sytuacja już dawno uległaby poprawie (o tym problemie pisałem poprzednio). Dla mnie problemem nie jest „warroza” czy „węza 5.4” czy nawet „chemia”. Problemem jest brak przystosowania pszczoły do warunków, w których żyje. I można znaleźć dwa główne rozwiązania, dwie drogi. Pierwsza to doprowadzić do przystosowania pszczoły do obecnego środowiska (w którym jak najbardziej i warroza ma swoje miejsce w ekosystemie). Druga to dostosować warunki pszczoły do takich, do jakich ona jest już przystosowana. A w zasadzie należy podjąć obydwa rozwiązania razem. Przywrócić pszczole warunki w jakich ewoluowała, systematycznie selekcjonując na przystosowania do nowych zmiennych środowiskowych. A jak to zrobić? O tym w bardziej praktycznych kolejnych punktach…
- Dobór „odpowiednich” pszczół
O problemie „pszczoły hodowlanej” pisałem w poprzednim tekście. Tu chcę tylko sprecyzować, że to Ty Pszczelarzu masz władzę w swoich rękach! Po pierwsze kupując pszczołę, decydujesz o tym jaka będzie podaż na rynku. Po drugie sprowadzając ją do siebie, decydujesz o tym jakie geny będą występowały w Twoim rejonie. Przecież pszczoły, które sprowadzasz do siebie to geny latające w „osobach” trutni. Pszczelarze myślą (i dają temu wyraz w dyskusjach), że o ile możesz zadecydować o tym jakie matki sprowadzisz, czy jakim pozwolisz żyć i czerwić w ulu, o tyle nie masz większego wpływu na to jakie trutnie będą unasienniać te matki… Nie masz? No przecież właśnie masz! Te trutnie to przecież synowie Twoich matek. Wiem, że nie masz bezpośredniego wpływu na to co robi Twój sąsiad i jakie pszczoły sprowadza, ale … no właśnie o tym pisałem w poprzednich punktach. To Ty dajesz przykład, to Ty kreujesz popyt i przez to podaż. Zmieniając nastawienie, myśląc, rozmawiając, dyskutując, promujesz zmianę myślenia w swojej okolicy. Znów to napiszę: samo się nie zrobi!
Oczywiście, jeżeli nie wierzysz w możliwość życia pszczoły bez zwalczania warrozy, to nie podejmiesz się działań, bo po prostu nie wierzysz w skutek. Ale jeżeli tak, to… co robisz na naszej stronie?
Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że pszczoła może skutecznie funkcjonować z obecnością warrozy. Czy będzie nieśmiertelna? Oczywiście, że nie będzie. Ale na 100% może osiągnąć sukces biologiczny (przeżyje wystarczająco długo, żeby wydać „następstwo” czyli dać Ci rójki czy odkłady) i komercyjny (czyli da Ci tyle miodu, że opłaci Ci się przy tej pszczole pracować). Być może rodzina nie przeżyje 5 czy 6 sezonów. Umrze wcześniej jak każdy żywy organizm. Ale czy naprawdę rodzina musi być „nieśmiertelna”, żeby uznać, że warto się nią zajmować? Przecież i tak spory procent rodzin umiera, choć pszczelarze walczą z tą śmiertelnością jak tylko mogą.
A dziś już w Polsce dostępne są pszczoły, które dają szansę na „wygranie z warrozą”. Są to Finki od Juhani Lundena, Elgony od Erika Osterlunda, krainki od Aloisa Wallnera czy parę innych pszczół (cypryjki, hiszpanki). Pomimo tego pszczelarze wybierają linie pszczół, które absolutnie nie są „odporne” (tolerancyjne) na warrozę. Czy w zwyczaju kierowców jest celowe kupowanie samochodu, który od razu się zepsuje? Dlaczego więc bierzemy udział w kreowaniu popytu i podaży na pszczołę nieprzystosowaną, skoro mamy wybór? Tego zrozumieć nie mogę…
Weź pod uwagę jedno – nawet jeżeli Ty nie zdecydujesz się na porzucenie leczenia i pełną selekcję naturalną, to dobierając taki materiał genetyczny w swoim rejonie zapewniasz trutnie, które genetycznie dają znacznie większą szansę radzenia sobie z patogenami czy warrozą. Jeżeli Twoje podejście każe Ci myśleć, że skoro nie zrezygnujesz z leczenia to nie ma o co kopii kruszyć, to jesteś w błędzie, bo zapewniasz wszystkim dookoła nieprzystosowane geny.
- Zapewnij możliwie dużą bioróżnorodność na pasiece
To w zasadzie tylko rozwinięcie punktu poprzedniego. Bioróżnorodność jest ważna – jest kluczowa dla dobrobytu gatunku. Musimy się starać, żeby możliwie dużo różnych wersji genów (alleli) występowało w naszej okolicy. Bo bioróżnorodność to przystosowanie i plastyczność. Drastyczna selekcja jaką prowadzą hodowcy (często inbredują pszczołę dla „utrwalenia cech”), to ograniczenie tej plastyczności. Więc przestań wybierać jedną reproduktorkę dla całej pasieki. Rozmnażaj wiele pszczół i unasienniaj je naturalnie – o resztę zadba Matka Natura.
- Stworzenie jak najlepszych warunków w ulu naturalnym
Ja wiem, że pszczelarze robią, to co uważają za najlepsze dla siebie i dla pszczół. Ale pszczoły nie ewoluowały we wiecznie sterylizowanych ulach z węzą o stałej jednakowej komórce, tylko w dziuplach, pełnych próchna, mikroorganizmów i innych insektów.
Nie próbuję tu nikogo przekonywać do powrotu do bartnictwa – jako hobby to na pewno fantastyczne zajęcie, ale pewnie większość pszczelarzy (zwłaszcza starszych panów) nie zdecyduje się na chodzenie po drzewach, żeby zajrzeć do barci…
Natomiast każdy z nas może – absolutnie nie zwiększając nakładów finansowych i pracy (a wręcz zmniejszając) – rozważyć rezygnację z węzy (choćby częściowej), albo przynajmniej wprowadzenie węzy z małą komórką. To nie jest gwarancja sukcesu, ale są obserwacje, w mojej ocenie statystycznie istotne, że w takim rozwiązaniu pszczoły mają się lepiej. Jeżeli nawet ktoś napisał, że różnicy nie widzi, to ja nie kojarzę głosów, mówiących, że pszczoły w takich ulach mają się gorzej… Więc czemu nie spróbować?
Ja osobiście od tego roku w moich drewnianych ulach korpusowych, przy gospodarce bezwęzowej, zacząłem stosować dennice pełne, z warstwą ziemi próchniczej, próchna, trocin czy ziemi kompostowej. Takie warunki pszczoły mają (miały) w dziuplach. Nie wiem czy to pomoże czy nie – w mojej ocenie pszczołom nie zaszkodzi, a dla mnie nie stanowi to żadnego kłopotu czy dodatkowych wydatków. Mam po prostu inną dennicę – ot, cała zmiana. Dla mnie ważne jest, żeby próbować wprowadzać rozwiązania, które przybliżają gospodarkę pasieczną do warunków, do jakich pszczoły były naturalnie, ewolucyjnie przystosowane.
Stosowanie drewnianych uli, brak węzy (lub używanie nieskażonego „młodego” wosku), odstąpienie od stałej dezynfekcji uli, wycofywanie starych ramek, które „chłoną chemię” z pól czy podawaną przez pszczelarza… To może robić każdy, bez szkody dla wyników ekonomicznych pasieki. Po prostu trzeba podjąć te działania i dokonywać właściwych wyborów.
- „Lazy beekeeping” i inne metody pszczelarskie
Powiedzenie mówi: trzeba tak robić, żeby się nie narobić… I do tego trzeba właśnie dążyć prowadząc pasiekę. Ja muszę przyznać, że wciąż uczę się tego podejścia. Wbrew pozorom jest ono trudne… Czasem chcę coś robić, poprawiać pszczoły… choć wiem, że one wiedzą lepiej. Im mniej ingerencji tym mniej stresu dla nich. Każde otwarcie daszka to zaburzenie mikroklimatu ulowego, zmiana wilgotności, temperatury i wspomniany stres. Pasiekę trzeba tak prowadzić, żeby zaglądać do uli jak najrzadziej. Pszczelarze lubią zaglądać do uli bo to dla nich pasja. Ja też to lubię. Ale z obserwacji tych bardziej doświadczonych wynika, że im rzadziej to robimy, tym lepiej rozwijają się pszczoły i mają więcej miodu. Trzeba więc tak prowadzić pasiekę, żeby zapewnić pszczołom odpowiednią ilość miejsca w ulu, dostęp do pożytków i… święty spokój. Tymczasem pszczelarze sprawdzają czy ich „wspaniałe matki hodowlane” się nie wyroją, albo nie zostaną wymienione przez pszczoły… Czy to coś zmieni? Czy ta nowa pszczoła naprawdę będzie „gorsza”? Przy ogólnym ograniczeniu ilości nakładów pracy na ul możemy sobie pozwolić na to, że część rodzin się wyroi, czy nawet się osypie (jeżeli taka będzie wola natury!), bo po prostu możemy prowadzić większą pasiekę. Trzeba zmienić nastawienie i ułożyć wszystko na nowo. Nie każda rodzina musi być rekordzistką! Prowadźmy większą pasiekę, a dajmy im spokój – i wszyscy będą szczęśliwsi. Tymczasem ilość pracy związanej z kontrolą rodziny pszczelej, zapiskami może i ułatwia nam odnalezienie się w tym co się w ulu dzieje, ale… jeszcze raz napiszę: czy naprawdę musimy wszystko kontrolować?
- Prowadź własną selekcję i pozwól najsłabszym odejść z godnością…
Nie mówię tu o „najsłabszych” rodzinach pod względem tzw. „siły” czy zbiorów miodu. Piszę tu o najsłabiej przystosowanych… Wiem, że jest to trudne. Nie oczekuję od każdego pszczelarza dopuszczenia do dużej śmiertelności własnej pasieki. Znów chodzi tylko o zmianę pewnej mentalności pszczelarskiej. Jeżeli w rodzinie dzieje się źle, a nie uznajesz w pełni podjęcia selekcji naturalnej to przecież możesz uprzedzić naturę, i zmienić geny tej rodziny. Tak działa Erik Osterlund, twórca pszczoły Elgon, który podejmuje – jak to określam – „leczenie interwencyjne”. Kiedy rodzina ma się źle, leczy ją możliwie najmniej ingerującą metodą (on wybrał niewielkie dawki tymolu), ale w tej rodzinie wymienia matki na pochodzące z rodzin, które radzą sobie najlepiej. Geny umierają (matka jest zabita), tak jak prawdopodobnie by się stało w naturze (pewności mieć nie można), a rodzina pszczela przeżywa, nie powodując strat ekonomicznych pszczelarza. Czasem jednak trzeba pozwolić tym najgorzej przystosowanym po prostu odejść… Jeżeli będziesz prowadził pasiekę zgodnie z poprzednim punktem, to możesz po prostu wliczyć śmierć części rodzin w swoje straty. Nie bądź dumny z 2% śmiertelności rodzin rocznie, bo … naprawdę nie ma z czego. Tak znikoma śmiertelność zapewne świadczy o tym, że sam załatwiasz problemy za pszczoły, a Twoja pasieka zapewne nie jest przystosowana do zagrożeń środowiskowych.
- A jeżeli już musisz leczyć, to …
… po pierwsze stosuj środki w możliwie niewielki sposób wpływające na biochemię i ekologię całego pszczelego gniazda, a po drugie – i to jest kluczowe (!) – uwzględniaj „wyniki leczenia” w prowadzonej własnej selekcji. Nie pozwalaj na przeżycie pszczół, które zgromadziły ogromne ilości pasożyta, tylko dlatego, że mają „dobry rodowód”.
Pamiętaj, że nawet z „pasiek selekcjonowanych” mogą wyjść nieprzystosowane pszczoły i takich nie warto ratować. Wprowadzaj geny, żeby je „testować”, ale jeżeli okażą się nieprzystosowane to usuwaj je z równą bezwzględnością jak robi to Matka Natura w procesie selekcji naturalnej. Co z tego, że zapłaciłeś za pszczołę 100 czy 200 złotych, skoro nie daje tego czego wszyscy szukamy?
W mojej pasiece wszystkie pszczoły będę traktował tak samo – i do tego też zachęcam. Nieważne czy ma „fińskie” lub „szwedzkie” geny, czy jest to zwykły rojowy „kundel”. Jeżeli sobie nie radzi to po prostu musi odejść… Owszem wprowadzam te geny, bo dają większe szanse niż jakakolwiek pszczoła z polskich hodowli, ale nie po to, żeby je potem ratować, jeżeli okażą się niewiele warte, tylko po to, żeby dać im szansę jak każdym innym. W związku z tym u mnie nie będzie „reproduktorek” – … a raczej każda pszczoła nią będzie.
Pamiętaj przy tym o dwóch sprawach.
Po pierwsze nawet spore porażenie warrozą nie musi świadczyć o tym, że rodzina sama nie wyjdzie z kłopotów (są już pszczoły na świecie, które się świetnie czyszczą i takie przypadki zostały już opisane!). Niemniej jednak dopóki nie okaże się, że rodzina faktycznie dała sobie radę z „najeźdźcą” może warto wstrzymać się z ewentualnym rozmnażaniem? Jak zwykle w naturze nie ma żadnych gwarancji i nie warto ich szukać.
Po drugie każde SKUTECZNE leczenie – niezależnie od tego czy użyta była tzw. „twarda chemia” czy „łagodne ziółka” to eliminacja presji pasożyta. Więc przeżywająca rodzina przy użyciu „miękkiej chemii” nie musi oznaczać automatycznie przystosowania… Niemniej jednak bezwzględnie należy wybierać metody jak najłagodniejsze i jak najmniej ingerujące w cały ekosystem ulowy. Bo takie środki to czyste pszczele produkty i zapewnienie zdrowego środowiska rozwoju pszczoły.
- Zostaw pszczołom jak najwięcej miodu – zwłaszcza na zimę
Miód to naturalny pokarm dla pszczół.
Wiem, że cukier kosztuje poniżej 2 złotych za kilogram, a miód 30 – 40 złotych za słoik. Rachunek jest prosty – odbieram miód do ostatniego kilograma jesienią i karmię cukrem. Za kilogram miodu zakarmiam całą rodzinę… No właśnie tak myśli przeciętny pszczelarz…
Ale takie podejście to odbieranie pszczołom wielu cennych składników pokarmowych. Cukier to czyste węglowodany. To McDonald’s dla pszczół… Jeżeli chcesz mieć zdrowe pszczoły one muszą jeść miód, a nie syrop cukrowy. Miód to nie tylko czysta energia z węglowodanów, to składniki, które wpływają choćby na właściwy rozwój czerwiu. Miód ma również wiele innych cennych właściwości, które trzymają w ryzach groźne mikroby. Miód to zdrowe pszczoły!
A rachunek ekonomiczny pszczelarza musi brać pod uwagę zdrowie pszczół. To jest bezcenne. Jeżeli chcesz odebrać im miód na zimę to zostaw im przynajmniej jak największy procent ich zapasów, a one odwdzięczą się wiosną.
Powyższe punkty to tylko kilka rzeczy jakie każdy pszczelarz powinien uwzględnić w swojej praktyce, jeżeli chce zmiany drogi, którą podąża pszczelarstwo. I jeżeli udało mi się przekazać je zgodnie z moimi celem i założeniami, to zapewne zorientowałeś się, że pszczelarstwo naturalne jest dla każdego i wcale nie wymaga od Ciebie patrzenia na śmierć pszczół i suche ramki przez cały sezon. Co więcej możesz je praktykować na każdym rodzaju ula, jaki już posiadasz i przy wykorzystaniu praktycznie wszystkich narzędzi i zdobyczy nowoczesnego pszczelarstwa (w tym komercyjnego). Naprawdę wystarczy zmienić kilka przyzwyczajeń, pozwolić na rozwój bioróżnorodności i wybór „właściwej puli genetycznej”, a sytuacja pszczół zacznie się z roku na rok poprawiać, zamiast pogarszać. Ale jest to powolna droga. Trzeba się nastawić na wiele lat (a kto wie, może i dziesięcioleci?) powolnej poprawy, zanim wszyscy uznamy, że „już jest dobrze”.
Pszczelarstwo naturalne nie jest dla dziwaków i oszołomów, czy ludzi, którzy nie chcą czerpać z pszczół dochodów, a traktują je tylko jako swoją pasję na niedzielne popołudnia. Na świecie jest wielu pszczelarzy organicznych, którzy z pszczół i miodu żyją, a jednak uwzględniają potrzeby gatunku – możemy do nich zaliczyć choćby Michaela Busha, Sama Comforta, Dee Lusby, Kirka Webstera, Erika Osterlunda, Juhani Lundena i wielu innych… Najwyższa pora, żeby i pszczelarze z Polski do dołączyli do tego grona!