Archiwum miesiąca: maj 2016

Dzikie pszczoły

Tekst pochodzi ze strony. Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Miałem nadzieję opublikować ten esej razem z opisem dzikich pszczół wykonanym przez innego autora, który gruntownie je badał, ale zdecydowałem się opublikować niemal cały pierwotny tekst tutaj kiedy okazało się, że artykuł towarzyszący się nie pojawi. Uznałem bowiem, że porusza on aktualne i potrzebne zagadnienia związane z bieżącym, upadającym „wzorcem zdrowia pszczół”, który jest narzucony społeczności pszczelarskiej.

Kirk Webster

Po lekturze opisów dzikich rodzin pszczół miodnych, czym są, skąd pochodzą, w czym przypominają, a w czym różnią się od rodzin hodowlanych, oraz jak odporne potrafią być bez interwencji ludzkiej, musisz zadać sobie pytanie: „Dlaczego rodziny hodowlane nie mogą żyć własnym życiem, bez ciągłego mierzenia i liczenia, dokarmiania sztucznym pokarmem, podtruwania wszystkim, co popadnie, od płynów na kleszcza, poprzez silne kwasy, kończąc na dymie tytoniowym?” Otóż mogą.

Rys: Mariusz Uchman

Ale nie tak jak większość rodzin pszczelich żyła od czasu upowszechnienia ruchomej, wyjmowalnej ramki. Zawsze zadziwia mnie fakt, że zawodowi pszczelarze (podobnie do większości Amerykanów) łatwo (lub wręcz chętnie) zmieniają swój styl życia. Poświęcają swój wolny czas, aktywność fizyczną, prywatność, a nawet szansę na kontakt osobisty z rodziną i przyjaciółmi tylko po to, aby znaleźć się na fali ostatnich nowinek technologicznych. A mimo tego nie kiwną nawet palcem, aby dostosować się do gwałtownych zmian, jakie zachodzą pośród ich pszczół oraz w Naturze. Tylko przez ukierunkowanie uwagi i adaptację zawodowych pszczelarzy możemy przywrócić naszą branżę do zdrowia i równowagi. Nauka może pomóc tu i ówdzie, ale to pszczelarze muszą wykonać najważniejszą część tej pracy.

Po blisko dwudziestu latach osobistych doświadczeń, obserwacji, a w końcu akceptacji świdraczka pszczelego oraz roztoczy Varroa jako koniecznych sprzymierzeńców i przyjaciół, kilka spraw się wyjaśniło. Po pierwsze, jeżeli chcemy nasze produkcyjne pasieki przywrócić do zdrowia i równowagi odchodząc od akarycydów, dostosowanie musi nastąpić zarówno w dziedzinie genetyki (hodowli) jak i metod (gospodarki pasiecznej). Nie znajdziemy takich pszczół, które rozwiązałyby wszystkie problemy i pozwoliły na powrót do pszczelarstwa z lat siedemdziesiątych czy początku lat osiemdziesiątych. Nie ma również takich metod gospodarki pasiecznej, które pozwoliłyby na utrzymanie produktywności nieleczonej pasieki bez pszczół o wykształconej już pewnej zdolności do koegzystencji z Varroa i innymi szkodnikami, a jednocześnie z potencjałem do jej zwiększenia.

Rodziny pszczele, niezależnie od miejsca występowania, są bardziej wrażliwe niż w przeszłości. Więcej z nich umiera podczas zimowli lub w innych okresach przedłużającego się stresu, niż miało to miejsce w czasach przed roztoczem. W naturze, gdy warunki życia ulegną poprawie, owady zwiększają tempo rozrodu i ponownie wypełniają nisze biologiczne, które zajmowały przed kryzysem. Pszczelarze zaś w takich sytuacjach muszą przyspieszyć produkcję nowych rodzin pszczelich. W północnych stanach elegancko rozwiązano ten problem dzięki odkryciu na nowo, że odkłady (4 ramkowe lub nawet mniejsze) mogą dobrze zimować na zewnątrz, jeśli zapewni im się pewną ochronę oraz zastosuje się ule wielorodzinne lub zestawi kilka ulików ze sobą. Dzięki temu można mnożyć rodziny w pełni lata, przy użyciu zaledwie jednej ramki czerwiu na każdą z nich. Prosta technika tworzenia małych odkładów w czerwcu i lipcu pozwoliła zimować do maja następnego roku rodziny o wielkości od 4 do 8 plastrów i praktycznie podwoiła potencjał produkcyjny pasiek na północy, bez konieczności wywozu pszczół. Każdy pszczelarz musi jednak zindywidualizować ten proces, eksperymentując w celu odkrycia optymalnego sposobu postępowania we własnej lokalizacji, przy swoich specyficznych zasobach. Kto zastosował tę metodę, rozumie, że stany północne uzależniły się od pszczół z południa tylko z powodu utartych przyzwyczajeń oraz ignorancji, bynajmniej nie biologii.

W wielu artykułach szczegółowo opisałem moje własne metody oraz sposób, w jaki ewoluowały. Teksty te były publikowane na przestrzeni wielu lat, a dziś są zebrane na mojej stronie internetowej. Michael Palmer (St. Albans, Vt.), Larry Conner i inni również szeroko opisywali oraz omawiali swoje własne wersje tego schematu. Tym samym nie sposób uważać go za nowinkę.

Już czas zacząć wykorzystywać produktywność przezimowanych odkładów jako pomost do pszczelarstwa bez stosowania leczenia. To sposób aby skierować pszczelarstwo zarówno zawodowe, jak i amatorskie, na właściwe, rozumne tory. Aby przywrócić pszczoły na właściwe dla nich miejsce, jako probierz zdrowego oraz bezpiecznego środowiska dla wszystkich stworzeń – włączając w to nas samych. Różnorodne „autorytety” zadały sobie sporo trudu, aby przekonać pszczelarską społeczność, że komercyjne pszczelarstwo bez stosowania leczenia jest „niemożliwe”. Moją ulubioną osobistą odpowiedzią jest zachowanie milczenia i kontynuowanie utrzymywania się z tej „niemożliwej” działalności.

Przemysłowe rolnictwo dąży nieubłaganie do swojego celu w postaci sterylizacji, zatrucia i wyludnienia możliwie jak największych obszarów pięknych, wiejskich okolic, pod niedorzecznym, oszukańczym hasłem: „To jedyny sposób, aby wyżywić świat”. W tej sytuacji sprzeciw słowem i czynem staje się obowiązkiem wszystkich i każdego z osobna, kto odnosi sukcesy alternatywnymi metodami oraz ceni piękno i harmonię Natury. Wchłonięcie pszczelarstwa do systemu przemysłowego rolnictwa stworzyło coś, co nazywam „pszczelarstwem narastających problemów”. Dziwaczne i toksyczne powiązania naukowców i uniwersytetów poszukujących funduszy z wielkimi koncernami, kontrolującymi coraz więcej i więcej ziemi oraz zasobów żywności, wywołały kołowrót napędzających się problemów i tymczasowych rozwiązań. Najlepszy przykład stanowią pestycydy. Niektóre szkodniki wykształciły odporność na pewne toksyny, co wywołało rzekomą potrzebę opracowania nowych substancji. Brzmi znajomo?

Skuteczne rolnictwo ekologiczne oraz pszczelarstwo nie stosujące leczenia mają radykalnie odmienne nastawienie od przemysłowej produkcji rolnej. Zamiast się zamartwiać, powinniśmy nauczyć się troski, ciągłej obserwacji tej małej części Natury, którą możemy pojąć. Zrozumieć, że ta większa część, której nie zdołaliśmy jeszcze objąć świadomością ani zmierzyć, jest gotowa nas wesprzeć, jeśli tylko nauczymy się z nią jakoś współpracować. W miejsce porad od wyszkolonych przez przemysł „ekspertów” możemy korzystać z wiedzy i doświadczenia niezliczonych pokoleń rolników i pszczelarzy, którzy w pełni utrzymywali się ze swoich upraw i hodowli. Na szczęście poza wyhodowaniem niezliczonych odmian roślin i ras zwierząt gospodarskich, niektórzy z nich opisali też swoje życie i stosowane metody. Dzięki temu mamy się na czym oprzeć w dzisiejszych czasach, kiedy rolnictwo zostało tak bardzo zmarginalizowane w naszej kulturze. Do zapamiętania: komercyjny pszczelarz wciąż może pracować i wieść dostatnie życie poza systemem przemysłowym. Moją własną pasiekę zbudowałem tylko w oparciu o własne zasoby, zaczynając od zaledwie kilku rodzin. Od 1990 nie posiadam innych źródeł dochodu, a ostatnie zabiegi przeciwko roztoczom (czy czemukolwiek innemu) przeprowadziłem w kwietniu 2002 roku. Miałem szczęście, że gdy byłem w okresie przejściowym od zabijania roztoczy Varroa do uznania ich za przyjaciół i sprzymierzeńców, kilka lat z rzędu wystąpiły silne pożytki nektarowe oraz pyłkowe.

Ale to ciągła odporność oraz siła pasieki utrzymywana od roku 2005, kiedy warunki dla pszczół były znacznie mniej korzystne, wliczając w to dwa katastrofalne sezony w latach 2011 oraz 2013 – jak dotąd najgorsze jakie widziałem w swojej karierze, są najlepszym świadectwem jej sukcesu. Przez cały ten czas miałem pszczoły na sprzedaż oraz ponadprzeciętne zbiory miodu w regionie. Pogoda, rolnictwo przemysłowe, roztocza oraz wysiłki pszczelarza by je kontrolować, „zmówiły się” wspólnie do zniszczenia światowych zasobów nadwyżek pszczół i miodu. Rosnąca wartość tych towarów pozwoliła mi na ekonomiczny rozwój niemal każdego roku, pomimo złych warunków pszczelarskich. Na dnie pszczelarskiego kryzysu (2011-2013) przeprowadziłem się do nowego gospodarstwa i postawiłem dwa budynki. A to wszystko bez długów, za to z dużą liczbą rodzin pszczelich zasiedlających moje pasieki oraz przeznaczonych na sprzedaż. Kiedy skończyły się chaos, zamieszanie i zaniedbania wywołane budową oraz przeprowadzką, pasieka funkcjonuje niemal tak samo jak w 1990 roku – z większymi stratami zimowymi, lecz pełnym potencjałem do ich uzupełnienia, z możliwością sprzedawania pszczół oraz matek, zdolna wykorzystać dobre warunki, gdy tylko takie się nadarzą.

A wcale nie stanowię najlepszego przykładu komercyjnej pasieki nie stosującej leczenia. Pszczelarze wędrowni będą zapewne pod większym wrażeniem sukcesów mojego przyjaciela Chrisa Baldwina z Belvidere w Południowej Dakocie oraz Shepherd w Teksasie (Golden Valley Apiaries). Chris i ja jesteśmy w tym samym wieku (61), i obaj zaraz po szkole średniej podjęliśmy pracę w pasiekach komercyjnych. Ja pojechałem do Vermont, a on odpowiedział na ogłoszenie w gazecie pszczelarskiej z Nebraski. Chris ostatecznie wżenił się w rodzinny interes, dla którego pracował, i prowadzi go do dziś. Od tego czasu nie miał jakiegokolwiek innego źródła dochodu. W Południowej Dakocie pozyskuje miód w oparciu o 1200 do 2000 rodzin pszczelich, a w Teksasie zimuje, hoduje matki i produkuje odkłady. Od czasu ostatnich okresów bezpożytkowych w Południowej Dakocie zaczął wysyłać każdego roku jedną do dwóch ciężarówek pszczół do zapylania plantacji migdałowców. Po roku 2000 Chris zaniepokoił się długotrwałymi skutkami ciągłych kuracji przeciwko roztoczom i w ciągu 4-5 lat przestawił swoją pasiekę na pszczoły Primorskie, po prostu wykorzystując nowe reproduktorki przy rutynowych czynnościach hodowlanych wykonywanych w Teksasie. Oprócz tych reproduktorek oraz kilku innych, przez całą karierę nie sprowadzał żadnych pszczół. Zarówno matki produkcyjne, jak i nowe rodziny pszczele, zawsze wywodziły się z jego pasiek. Ostatnie leczenie (kwasem szczawiowym) miało miejsce w 2007 roku. (Chris używa Terramycyny, jeżeli stwierdzi zgnilec amerykański w rodzinach wychowujących mateczniki.)

Od czasu wymiany matek na Primorskie oraz zaprzestania leczenia, roczny cykl prac pasiecznych Chrisa prawie się nie zmienił względem jego dotychczasowych działań. Podobnie jak ja ma większe straty niż w czasach przed warrozą, ale długofalowo pozostają takie same lub mniejsze niż u sąsiadów stosujących akarycydy. Za to z łatwością odbudowuje stan pasieki wiosną w Teksasie. Pośrednicy organizujący pszczoły do zapylania migdałowców gotowi są przyjąć od niego każdą rodzinę, którą Chris zechce przekazać, a one zawsze wracają w dobrej kondycji, umożliwiającej wykonanie podziałów lub produkcję miodu w Południowej Dakocie. Nie zanieczyszcza lekarstwami plastrów i każdego roku ma spory zasób potencjalnych reproduktorek wywodzących się z pszczół żyjących od pokoleń bez leczenia warrozy, zliczania pasożytów czy innych zabiegów.

Zarówno dla mnie jak i dla Chris’a, temat roztoczy spadł na dół listy potencjalnych problemów pszczelarskich. Na jej szczycie znajdują się w tej chwili pogoda i problemy ze środowiskiem naturalnym. Sukces Chrisa jest tym bardziej znamienny, że osiągnął go podczas cyklu straszliwych susz w jego rejonie Południowej Dakoty. Klęski te przez kilka lat z rzędu zmniejszały lub eliminowały zbiory miodu. Najgorsze przyszło 15 lipca 2006 roku, kiedy po tygodniu upałów w granicach od 43 do 46 stopni Celsjusza (110 – 115 stopni Fahrenheita), słupek rtęci wspiął się na wysokość 51 stopni (124 stopnie Fahrenheita), co zabiło w jedno popołudnie 75% jego pszczół (1500 rodzin). To trzy lub czterokrotnie więcej niż kiedykolwiek stracił z powodu roztoczy. Nawet po tej tragedii Chris zdołał w pełni odbudować pasiekę podczas kolejnej wiosny w Teksasie. W 2014 roku obaj mieliśmy dobre zbiory miodu, po raz pierwszy od wielu lat. Oto więc dochodzimy do dwóch podstawowych wymogów odstawienia leczenia w naszych pasiekach i powrotu pszczół do samowystarczalności:

  1. Metody gospodarowania dostosowane do delikatniejszej kondycji pszczół; oraz…
  2. Reproduktorki wywodzące się z populacji dobrze współistniejącej z roztoczami, rozmnażającej się oraz przeżywającej bez stosowania leczenia.

A to sprowadza nas znów do dzikich pszczół. Gdyby od roku 2000 środowisko pszczelarskie wdrażało konsekwentnie plan podobny do opisanego powyżej, dziś w kraju występowałaby duża populacja pszczół zdolnych żyć samodzielnie, a znalezienie dobrego materiału hodowlanego na start nie stanowiłoby problemu. Zamiast tego amerykańscy pszczelarze stosują wytrwale model przemysłowego rolnictwa, który nieustannie stara się manipulować środowiskiem za pomocą pestycydów i sztucznych pasz mając na celu wspieranie wielkoskalowych upraw monokulturowych. W efekcie mamy zaledwie kilka odpowiednich populacji pszczół , godnych poważnego rozważania dla pasiek, w których nie zamierzamy stosować leczenia. Mniej więcej pasują one do czterech kategorii:

  1. Pszczoły zafrykanizowane – Mają naprawdę bardzo dobrą tolerancję na roztocza, ale są zbyt agresywne i trudne w obsłudze w większości sytuacji. Na obszarach przez nie skolonizowanych pszczelarze nie mają innego wyjścia, jak tylko pracować z nimi na miarę swoich możliwości. Miejmy nadzieję, że uda się ich pożądane cechy przekazać bardziej łagodnym liniom – tak jak próbowali to robić Weaverowie w Teksasie.
  2. Pszczoły nieleczone wyhodowane przez poszczególnych pszczelarzy zawodowych – to prawdopodobnie bardzo wartościowe populacje. Jednak ci nieliczni pionierzy tak długo dali się marginalizować, zastraszać i byli wyśmiewani, aż w końcu stracili zainteresowanie współpracą z szerszą społecznością. Nie winię ich. Produkcja miodu oraz produktów pszczelich bez zmartwień, wydatków oraz kłopotów związanych z leczeniem sprawia więcej satysfakcji i jest bardziej interesująca niż ogólna praktyka oraz dyskusje prowadzone dziś w środowisku pszczelarskim. Każda stabilna populacja hodowlana, która nie była leczona od co najmniej 4 lat, powinna zostać sprawdzona w nowych obszarach oraz porównana z innymi.
  3. Pszczoła Primorska – w mojej opinii to wciąż najlepsze dostępne źródło pszczół dla nieleczących pasiek. Przydałoby się jeszcze parę dodatkowych, ale z odpowiednią dozą uporu po kilku latach możesz wypracować stabilną populację wywodzącą się z puli genetycznej jaką dysponują członkowie Stowarzyszenia Hodowców Pszczoły Primorskiej (Russian Honeybee Breedeers Association). Wyjątkowe i przełomowe prace Toma Rinderera oraz jego kolegów są dziś kontynuowane i rozwijane przez tą grupę oddanych sprawie pszczelarzy.
  4. Dzikie pszczoły – To prawdopodobnie najbardziej lekceważone źródło pszczół w Ameryce Północnej, biorąc pod uwagę gwałtowne zmiany warunków ich życia i potrzebę rozszerzenia nieleczonej puli genetycznej. Główna trudność w zakorzenieniu potencjału tej populacji w świadomości świata pszczelarskiego tkwi w braku możliwości rozpoznania, czy rodzina pszczela faktycznie pochodzi z dzikiej, rozwijającej się puli genowej, czy też po prostu uciekła ostatnio z jakiejś pasieki.

Gdy nabędziesz przekonania, że posiadasz reproduktorkę z rodziny wywodzącej się z puli genowej zdolnej samodzielnie przetrwać i się rozwijać, powinieneś testować ją i wprowadzać pochodzące od niej matki do pni produkcyjnych dokładnie w taki sam sposób, jak w przypadku jakiegokolwiek innego obiecującego materiału, który uznajesz za cenny dla rozwoju twojej pasieki. Po 16 latach od odstawienia leczenia i pracy z nie leczoną populacją pszczelą w komercyjnej pasiece na Północy, gdzie okres wegetacji jest krótki, taką oto metodę uznałem za najbardziej wydajną i efektywną:

Nawet zanim ta nowa matka przezimuje w Twojej pasiece, powinniśmy wychować po niej 30 matek-córek (jeszcze lepiej 50, a nawet 100). W tym samym czasie wychowaj inne matki-córki po swoich najlepszych pszczołach i pozwól im wszystkim unasiennić się w tych samych, najlepszych możliwych warunkach. Osadź nowe królowe w małych odkładach i pozwól im na rozwój do 4-10 ramek do końca lata. Wszystko to działa lepiej, gdy pasieka nie była leczona od 3-4 lat, ale w okresie przejściowym po odstawianiu lekarstw możesz przeprowadzić dobry test poprzez utworzenie odkładów z wykorzystaniem czerwiu z rodzin, które nie były leczone od co najmniej 14 miesięcy. Zimuj odkłady w podobnych warunkach, najlepszych jakie możesz zapewnić, a następnej wiosny będziesz zazwyczaj miał dobry obraz potencjału nowego materiału genetycznego dla twojej lokalizacji.

Wychów takich serii córek to najlepszy i najszybszy sposób na przetestowanie nowego źródła materiału genetycznego. Hodowanie nowych matek w środku lata i przezimowanie ich w odkładach, daje najszybsze, jednoznaczne wyniki przy najmniejszej inwestycji pieniędzy, czasu i sprzętu. Reproduktorka z wielkim, długoterminowym potencjałem pokaże to poprzez dobre córki, które już pierwszej zimy świetnie sobie poradzą. Podstawowa siła oraz odporność linii ujawnią się poprzez przeżywalność wysokiego odsetka oraz relatywną wielkość kłębów na przedwiośniu. Jeśli uzyskane rezultaty dorównują lub przewyższają wyniki uzyskane od pozostałych reproduktorkek w tym samym czasie, zdecydowanie warto rozmnażać te pszczoły jako część twojej pasieki. Prawie wszystkie ważne pszczelarsko cechy można ocenić, gdy rodziny córek reproduktorki obsiadają wciąż tylko kilka plastrów. Ich zmienność i zakres można oszacować nawet jeśli przezimowało tylko 20-30 odkładów. Jeśli oryginalna matka (reproduktorka) wciąż żyje, tym lepiej – w następnym roku można odchować jeszcze więcej córek. Jeśli nie, dobre kandydatki do dalszego rozwoju linii znajdziemy pośród jej najlepszych córek. Jeśli linia wydaje się nieodpowiednia z jakiegokolwiek powodu, w przezimowanych odkładach można z łatwością wymienić matki lub przed pojawieniem się pierwszych trutni odizolować je od pasieki reprodukcyjnej.

Jeszcze jedna rada: Dobrze jest tworzyć te odkłady w korpusach podzielonych ruchomą przegrodą, zważywszy na zagrożenie poważnych strat zimowych w pasiece nieleczonej. Nawet jeżeli stracimy 40-50%, większość uli pozostanie zasiedlona, pozostałe pszczoły szybko wypełnią puste plastry, a produkcja pasieki zostanie utrzymana. Koszt i trud przygotowania rodzin w dzielonym korpusie jest niemal identyczny jak w przypadku pojedynczych uli odkładowych – jedyną różnicę stanowią dodatkowy matecznik lub matka do każdego korpusu. W pierwszych etapach praktyki nieleczonej pasieki, dzięki podwójnym ulikom osiągamy wyższą wydajność, ograniczając przy tym koszty i pracę. Aby wymienić geny swoich pszczół i zbudować populację zdolną przetrwać i prosperować bez leczenia, nie ma potrzeby sprowadzać ogromnej liczby reproduktorek. Obserwowałem Chrisa Baldwina, jak rozwijał swoją produktywną, nieleczoną pasiekę liczącą 2000 rodzin w oparciu o mniej niż 10 matek reprodukcyjnych użytych na przestrzeni 5 lat. Nie zwracał uwagi na ten cały hałas wokół „różnorodności genetycznej” (wobec której sam, muszę przyznać, zawsze byłem raczej paranoikiem) i nie prowadził przy tym praktycznie żadnej ewidencji. Przez te wszystkie lata, co najmniej jednego sezonu, wychował wszystkie matki po jednej reproduktorce – to coś, do czego ja nie miałbym nigdy odwagi.

Mam nadzieję, że te przykłady ośmielą większą liczbę pszczelarzy – szczególnie komercyjnych, których działalność pokrywa olbrzymie terytoria – aby rozwijać potencjał istniejący we wszystkich nieleczonych pszczołach Ameryki Północnej, szczególnie ten tkwiący w dzikich pszczołach. Czas zwolnić Varroa z pozycji naczelnego pszczelarskiego problemu. Skupmy się zamiast tego na faktycznych długoterminowych zagrożeniach dla nas i naszych pszczół, którymi są utrata siedlisk oraz zatrucie środowiska. Moje doświadczenia pokazały mi, że pszczoły miodne mogą przystosować się do obecności świdraczka pszczelego oraz roztoczy Varroa. Dostosują się także do niestabilnych warunków pogodowych. Ale nie zdołają dostosować się do świata bez roślin miododajnych lub do trucizn drapieżnego i niszczycielskiego systemu rolnictwa. Pomysł, że „rolnictwo przemysłowe to jedyny sposób na wyżywienie świata” jest śmieszny i nie do obrony. Mamy przykłady gospodarstw organicznych, z każdego regionu, z dowolną produkcją spożywczą, które uzyskują takie same lub większe plony w przeliczeniu na powierzchnię upraw. Bez zanieczyszczania powietrza, ziemi czy wody. Rolnicy wiodą tam zdrowsze i bardziej świadome życie. Natomiast prawdziwym problemem może się stać brak odpowiedniej liczby rolników, którzy w ten sposób byliby w stanie wyprodukować wystarczającą ilość żywności – przynajmniej w Ameryce Północnej. Kreatywna i zrównoważona produkcja żywności metodami odnawialnymi wymaga więcej ludzkiej troskliwości w przeliczeniu na uprawianą powierzchnię. Społeczeństwo jednak zdecydowało, że taki rodzaj zaangażowania nie stanowi już części naszej kultury. To kamień węgielny katastrofy żywieniowej, która szybko się zbliża. Z tego powodu zdecydowałem się poświęcić tyle dodatkowej, pozostałej mi jeszcze energii, aby pomóc kilku młodym pionierom, którzy zechcieliby żyć z pszczelarstwa w sposób, jaki tu opisałem. Na dłuższą metę mam nadzieję, że Winston Churchill będzie miał ostatnie słowo: „Na Amerykanów zawsze można liczyć, że zrobią to co właściwe… po tym jak wyczerpią już wszelkie inne możliwości”.