Archiwum miesiąca: maj 2015

Moja droga do pszczelarstwa naturalnego

Na początek napiszę, że moja styczność z pszczołami rozpoczęła się nagle i niespodziewanie. Mój teść prowadził pasiekę i właśnie on przekazał mi pierwsze trzy ule. I od tej pory się zaczęło. Pierwsze lata to eksperymentowanie i pewność, że skoro przeczytałem kilka ciekawych książek o pszczołach to wszystko mi się uda ;). Praktyka pokazała swoje, ale generalnie nie było źle. Jednak prawdziwa przygoda z pszczelarstwem rozpoczęła się kilka lat temu – teść zachorował i musiałem przejąć całkowicie jego obowiązki.

Napomknę tylko, że w pierwszym moim roku miałem ponad 60 rodzin, pracę na etacie, małe dzieci i generalnie mało czasu na wszystko. Frustracja narastała, gdyż po prostu nie miałem czasu wszystkiego dopilnować. Pszczoły roiły się, część słabszych rodzin połączyłem i po 2 latach zostało ok. 40 rodzin. Wydawało mi się, że wszystko ustabilizowałem i jestem na dobrej drodze… I przyszła kolejna 3 zima i padła prawie połowa pasieki.

p2
matecznik

Dramat był duży, nie mogłem zrozumieć, co się stało? Przecież stosowałem apiwarol (co prawda nie kontrolowałem wcale osypu warrozy). Zacząłem czytać i zastanawiać się, co się stało i dlaczego? Doszedłem do wniosku, że mogła to być warroza. Jaki był pierwszy pomysł, co robić? Oczywiście – dymić apiwarolem, trzeba tę zarazę wybić do nogi. Ale nadal czytałem i szukałem innych rozwiązań. Przez okres letni doszedłem do wniosku, że jednak ta amitraza to mega trucizna i niezłe świństwo. Prawdopodobnie rakotwórcza, na pewno mocno szkodliwa (również dla ludzi). A przecież nasz miód je cała moja rodzina – dzieci, żona, teściowa (nie śmiejcie się, teściową mam bardzo dobrą!). A poza tym nie chcę sprzedawać takiego miodu ludziom i mówić, że jest zdrowy. Tak, wiem, wiem zaraz odezwą się głosy, że dawki amitrazy są nieszkodliwe… Ale po co mam je ciągle podawać, truję roztocze, ale truję również siebie i swoje pszczoły. Tak ma wyglądać moje pszczelarstwo? Nie! Tak nie będzie na mojej pasiece! Zacząłem szukać innych sposobów. Na pewno takie są 😉

p3
czerw

I tak oto trafiłem na strony angielskojęzyczne, trafiłem na resistantbees.com i wiele innych stron, tak również trafiłem na grupę G+, w której znaleźli się podobnie myślący wariaci ;D. Trafiłem również na blogi kolegów, którzy są pewnie trochę dalej niż ja – przynajmniej teoretycznie ;). I tak oto po pewnym czasie zaświtała idea powołania stowarzyszenia. Będziemy próbowali razem, będzie łatwiej w gronie podobnie myślących ludzi. Wyzwań przed nami sporo, ale i chęci są duże.

Choć nadal nie byłem przekonany do podejścia „radykalnego” – czyli całkowitego nieleczenia, czy też puszczenia pszczół całkowicie wolno i bez ograniczeń postanowiłem spróbować. Dlaczego? Bo na chwilę obecną my pszczelarze stoimy przed wyborem: albo ratujemy pszczoły i próbujemy ocalić ich populację stawiając na naturalny dobór i matkę naturę, albo będziemy pakowali coraz więcej trucizn i innych świństw do ula. Spróbujmy spojrzeć na pszczelarstwo, od strony pszczoły. Co z nimi robimy? Nie pozwalamy się normalnie rozmnażać (nie wolno im się roić), a w naturze przeżywały właśnie rodziny silne, które szybko potrafiły się wyroić i dobrze przygotować do zimy. Likwidując te geny – matki rojowe – likwidujemy również inne cechy genetyczne m.in. odporność na choroby. Pszczoły nie dość, że od wiosny mają ciężkie życie (opryski na drzewa owocowe, krzewy, później rzepak itd.), zabieramy im cały miód, podajemy zanieczyszczoną węzę – przecież pszczoły sobie poradzą… Otóż, nie! Pszczoły radzą sobie coraz gorzej i widzi to każdy pszczelarz, kto choć kilka lat ma pszczoły.

Moja droga do pszczelarstwa naturalnego jest dopiero na samym początku. W tym sezonie postanowiłem: nie stosować ciężkiej chemii (amitraza), aby ograniczyć rozwój warrozy będę stosował okresy bezczerwiowe (wymiana matek i izolator chmary), będę stosował węzę – ale tylko z własnego wosku. A leczenie późnoletnie, jeśli będzie konieczne (monitorowanie osypu pasożyta varroa) za pomocą kwasu mrówkowego, tymolu lub olejków eterycznych. Część nowych rodzin będzie puszczona bez węzy. Jak będą się rozwijać – zobaczymy! Przestawienie się na inne tory wymaga odwagi, ale nie widzę innego wyjścia. Wiem, że może okazać się, że rodziny zaczną słabnąć na jesień. Może również okazać się, że jakaś ich część nie da rady przezimować. Postaram się, aby do zimy rodziny były na tyle silne, aby żadne patogeny nie przyczyniły się do ich upadku. Zawsze jednak pozostaje pytanie, czy warto leczyć i ratować pszczoły za wszelką cenę? Wydaje się to okrutne, ale mając przed sobą cel długofalowy – czyli pszczoły bez leczenia, które będą sobie radziły w normalnych warunkach jakie występują w naturze na chwilę obecną – widać, że to ryzyko należy podjąć.

p4
dzika zabudowa

To, że jestem zdecydowany pójść drogą naturalnego pszczelarstwa nie oznacza wcale, że nie mam dylematów. Nie chciałbym sobie niczego narzucać, pewnie w trakcie sezonu, będę podejmował wiele różnorodnych kroków, które w moim odczuciu będą dla pszczół najlepsze. Myślę, że jeśli każdy z nas – zwykłych pszczelarzy – uświadomi sobie, jakie zagrożenia stoją przed naszymi pszczołami, łatwiej nam będzie podjąć decyzję, która daje im, choć cień szansy.

Najważniejsze dla mnie jest to, że istnieją pszczelarze, którym się udało ba, którzy nadal mają swoje pasieki, a pszczoły żyją i mają się dobrze! Świadomie podjąłem tą decyzję i mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł śmiało powiedzieć – moje pszczoły są wolne!