Listopad, Grudzień – Owijanie uli, likwidacja rodzin upadających
Tekst pochodzi ze strony. Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007
Z nadejściem listopada zaczynam pakować ule w zimowe owijki, poczynając od dwukorpusowych rodzin produkcyjnych. Jeżeli okaże się po kontrolnym uchyleniu korpusu, że wiele rodzin wykazuje objawy porażenia pasożytem, lub ma zbyt słaby kłąb zimowy, początek miesiąca spędzę na zaznaczaniu niezdolnych do zimowli. Ule te zostawiam bez zimowej owijki. Na początku grudnia, gdy już jest za zimno na latanie do sąsiadów, pszczoły z osłabionych rodzin wydmuchuję na ziemię i odzyskuję sprzęt.
Nie mam przekonania, że zdrowe, dobrze dostosowane rodziny na dwóch korpusach muszą być owijane na zimę, nawet tak daleko na Północy. Mnóstwo pszczół w naszej dolinie zimuje szczęśliwie rok po roku bez dodatkowej osłony za wyjątkiem izolacji pod daszkiem. Ale posiadam zestaw kanadyjskich woskowanych owijek tekturowych, których dorobiłem się w latach, gdy moje nukleusy zimowały na rodzinach produkcyjnych. Mini-rodzinki zdecydowanie korzystały na tym opakowaniu oraz górnej izolacji. Używam ich nadal u rodzin produkcyjnych, z 1,5 calowej (prawie 4 cm) grubości kawałkiem twardej pianki pod daszkiem przyciśniętym kamieniem dla zabezpieczenia przed deszczem i utrzymania wszystkiego w kupie. Łatwo i szybko się je zakłada, a przechowywane w suchym miejscu wystarczą na lata. Choć z pewnością pszczoły potrzebują ich tylko podczas najzimniejszej i wietrznej pogody, użycie owijek poprawia mi nastrój. Cała robota zajmuje zaledwie kilka chłodnych i słonecznych dni.
Istotniejszym zagadnieniem jest owijanie nukleusów, bowiem dla osiągnięcia optymalnych rezultatów potrzebują porządnej ochrony przeciwwiatrowej oraz pewnej izolacji. Dla ochrony tych rodzinek nie należy szczędzić wysiłków, gdyż stanowią one twarde jądro, prawdziwą siłę nieleczonej pasieki: nowe matki (oby lepsze niż poprzednie pokolenie) w otoczeniu ich własnych robotnic, kiedy stale obecne roztocza nie osiągnęły jeszcze zdolności geometrycznego wzrostu populacji. To dzięki tym pszczołom mogę utrzymać pasiekę bez zabiegów leczniczych i móc ją odbudować oraz rozwijać nawet po poważnych stratach w innych jej sekcjach.
Pomysł zimowania odkładów w grupach po cztery korpusy na palecie wziąłem od rodziny Pedersenów z Cut Knife w Saskatchewan. W dwóch artykułach opublikowanych w American Bee Journal ((ABJMay 1995: Outside Wintering of Single Brood Chamber Hives http://www.pedersenapiaries.ca/wintering_singles.html, ORAZ ABJ March 1996: Outside Wintering of Single Brood Chamber Hives Revisited. http://www.pedersenapiaries.ca/revisited.html, przyp. tłum.)) opisali, jak decyzja o podjęciu wychowu własnych matek i zimowli poza stebnikiem, od zestawów po dwa, do zestawów po cztery korpusy w jednej owijce na palecie, zwiększyła przeżywalność w zimie oraz zyskowność produkcji. Jeżeli mogą to robić w Saskatchewan, bez wątpienia ja też potrafię w subtropikalnym Vermont. (Miałem przyjemność spotkać kilkoro z Pedersenów w lutym i potwierdzić, że metoda zimowania dobrze się sprawdziła przez lata od publikacji artykułów. Powiedzieli mi także, że do ich miejscowości daleko na Północy warroza jeszcze nie dotarła!)
Na ile potrafię ocenić po pięciu latach doświadczeń, w tym dwóch z bardzo długą i mroźną zimą, ta metoda opakowywania i zimowania rodzin nukleusowych jest tak samo skuteczna jak każda inna, o której słyszałem. Zimowla nukleusów na dwukorpusowych rodzinach sprawdza się doskonale, dopóki te rodziny nie są zbyt porażone warrozą. Kiedy zacząłem na serio podążać w kierunku zaprzestania wszelkich form leczenia w pasiece, zrozumiałem, że muszę znaleźć inne miejsce i metodę zimowli odkładów. Jak do tej pory zimowanie ich na dedykowanych pasieczyskach, z o wiele mniejszą izolacją niż stosują Pedersenowie, było całkiem udane. Jedyną wadą, jaką dostrzegam, jest zagrożenie, że pod koniec długiej zimy, gdy przyjdzie pora na pierwsze loty oczyszczające, będą kompletnie zagrzebane w śniegu.
Najlepiej jest pakować nukleusy w owijki „dokładnie we właściwym czasie”, podczas słonecznych dni listopada, lub nawet na początku grudnia. Temperatura jest wystarczająco niska, by utrzymać pszczoły przez cały dzień w kłębach, ale jeszcze nie ma śniegu i lodu gromadzących się na paletach. Problem polega na tym, żeby czekanie na „właściwy czas” nie zmieniło się w „już za późno”. Staram się zakładać owijki podczas mrozów, aby utrzymać pszczoły w ulach przynajmniej przez kilka dni po zapakowaniu. Latają przecież z tak wielu wylotków na każdej palecie (czasami z 6 lub 8). Zanim przepchnę ule bliżej siebie, zakładam siatki na wylotki otwarte do środka zestawu. Inaczej niektóre kłęby mogą przesunąć się do ciepłej, ciasnej przestrzeni pomiędzy ulami, albo wręcz przenieść z jednego do drugiego. Moi znajomi ze Skandynawii przekonali mnie, by spróbować umieścić izolację pod ulami, podobnie do tej z daszków. Po kilku latach prób zacząłem kłaść izolację z twardej pianki stroną ofoliowaną w dół pod każdym ulem odkładowym. Płyty przycinam na wymiar w taki sposób, aby weszły w środek olistwowania dennicy, a gdy zdarzy się, że są odrobinę grubsze niż listwy i wystają poniżej, ułatwia to przesuwanie ula po palecie.
Po zdjęciu daszków z danej grupy, zsuwam ule razem. Na górę kładę ocieplające arkusze ze styroduru, na powałki z worków po ziarnie. Te worki w pewnym stopniu zapewniają wentylację i odprowadzanie wilgoci z górnej części kłębu, który ma dosyć miejsca, by zgromadzić się tuż poniżej dla zachowania ciepła. Od wielu lat nie używam żadnej innej górnej wentylacji, a zdrowym pszczołom znakomicie taki układ pasuje. Zachowane zostaje ciepło kłębu, który pozostaje cichy i suchy, a nadmiar wilgoci osadza się na przedniej lub tylnej ściance korpusu. Czasami woda wycieka przez wylotek tworząc okropnie wyglądający sopel, ale pszczołom w środku jest ciepło i sucho. Podwyższoną aktywność w zimie wykazują tylko rodziny chore – porażone zwykle przez warrozę. Wytwarzają one przez to za dużo wilgoci, która wchodzi w kontakt z pszczołami oraz plastrami. Ponieważ od kilku lat pozwalam roztoczom szaleć na pszczołach, z czego wynikają trudne do przewidzenia straty wśród nukleusów każdej zimy, zwiększam odrobinę górną wentylację. Zdrowe rodziny nie wydają się jej potrzebować, ale te, które zginą w trakcie zimy, mogą wyschnąć do czasu, aż kiedyś w kwietniu przystąpię do zdejmowania zimowych opakowań. Pozwala to zachować plastry w znacznie lepszym stanie. Wystarczy tylko przed położeniem płatu izolacji odgiąć worek po ziarnie na pół cala i odsłonić górne beleczki ramek, aby w razie potrzeby plastry wysychały, nie powodując przy tym jakiejkolwiek szkody dla zdrowych kłębów pszczelich. Następnie mocuję zszywkami wokół czterech korpusów ulowych przecięty wzdłuż kawałek papy podkładowej na bazie papieru. Wycinam w nim wcześniej otwory na wylotki. Dla przytrzymania zaginam górną krawędź papy i przypinam zszywkami do styroduru na powałkach. Aby umożliwić ucieczkę wilgoci, a nie narazić pszczół na przeciągi, robię kilka szczelin po każdej stronie w górnych rogach, w zagięciach papy. Owijanie kończę przykryciem całości jednym, lub dwoma kawałkami ciężkiej papy dachowej, położeniem na niej dwóch daszków i przymocowaniem wszystkiego przy pomocy sznurka.
Zwykle związanie sznurkiem ostatniego czteropaku nukleusów kończy prace na pasieczyskach w danym sezonie – może za wyjątkiem przycinania krzaków, jeżeli trafią się słoneczne i bezśnieżne dni. Ale jeżeli wytypowałem wiele rodzin do „wydmuchania” na ziemię, praca ta może się przedłużyć do grudnia, aż do śniegów. Ważne, aby temperatura była wystarczająco niska, aby pszczoły „wydmuchane” z upadających rodzin nie poleciały do tych silnych, zdolnych do przetrwania. To ponura robota, ale pozwala zachować ule w doskonałym stanie, bez nadmiarowej wilgoci i pleśni, a także oszczędza mnóstwo czasu na wiosnę. Najlepiej wyprzedzać nieuchronne, jeżeli to możliwe. Od kilku lat nie musiałem wykonywać tej pracy, ale bez wątpienia w przyszłości jeszcze będę miał okazję.