Problemy z pszczołą hodowlaną

Dlaczego może stanowić zagrożenie dla przyszłości pszczelarstwa

W poprzednim moim tekście sygnalizowałem chęć opisania problemu śmierci „przypadkowych” rodzin pszczelich w jednej z kolejnych moich prac. I właśnie obecnie znalazłem chwilę w czasie bieganiny związanej ze szczytem sezonu pszczelarskiego, aby przekazać parę moich myśli w tym zakresie. Zdaję sobie sprawę, że temat jest kontrowersyjny i niejednoznaczny. Każdy pszczelarz ma inne podejście do tej tematyki i na pewno niejeden się ze mną nie zgodzi – nawet wśród moich kolegów ze Stowarzyszenia „Wolnych Pszczół”. Dla mnie jednak ważne jest to, żeby dyskutować o tych argumentach i tym problemie – bo problem istnieje i nie możemy zamykać na niego oczu, jeżeli chcemy, aby przyszłe pokolenia cieszyły się pszczelarstwem tak jak my dzisiaj.

zasklepione mateczniki

Tekst zacznę od tego, że metody hodowli i selekcji matek pszczelich to tylko narzędzie w rękach człowieka. To od pszczelarza zależy jak z tego narzędzia skorzysta. Nóż może być użyty do krojenia chleba (dziś chyba nikt nie wyobraża sobie życia bez noży), ale może być też wykorzystany do zadania śmiertelnych ran… I tak jest właśnie z narzędziami. Są one bezmyślne i służą technicznemu radzeniu sobie z bieżącymi problemami. Nie można winić narzędzia, za to, że jest niewłaściwie wykorzystywane. Więc ten tekst będzie nie tyle krytyką narzędzi jakimi są metody hodowli i selekcji pszczół, ale krytyką sposobu posługiwania się nimi przez człowieka w swojej praktyce pszczelarskiej.

Każdy z nas chce mieć miodne, łagodne, silne i zdrowe rodziny pszczele. Celowo napisałem o „zdrowiu” na ostatnim miejscu, bo w mojej ocenie tak właśnie stawiane są priorytety przez hodowców… a w zasadzie nie tylko przez nich, ale i przez ich klientów. Hodowcy zapewniają po prostu podaż, bo wiedzą na co jest popyt w świecie pszczelarskim. Mamy pszczoły, żeby mieć miód. Nie chcemy żeby nas żądliły, bo łagodne pszczoły to łatwiejsza, spokojniejsza i przyjemniejsza praca. Siła rodzin to możliwość większych zbiorów (więcej pszczół nosi nektar i więcej go przerabia), a także możliwość tworzenia większej ilości pakietów, odkładów – po prostu możliwość szybszego rozwoju swojego hobby czy biznesu.

A zdrowie?… Jakie zdrowie? Od leczenia i eliminowania chorób są leki, substancje chemiczne i odpowiednie metody pszczelarskie, takie jak na przykład wycinanie porażonego czerwiu czy izolatory!

Przeżywanie genów nieprzystosowanych, czyli niewłaściwa pula genetyczna

Przedstawiony powyżej sposób myślenia stawia cały pszczelarski świat na równi pochyłej w kierunku uczynienia pszczoły nieprzystosowaną do bieżących warunków środowiskowych. Michael Bush ten problem nazywa wyborem niewłaściwej puli genetycznej (wrong gene pule). Skutkiem takiego, a nie innego doboru pszczół w procesie selekcji pszczoła będzie żyła tak długo jak długo my jako pszczelarze będziemy walczyć o jej życie. Pszczoła umrze natomiast gdy zniknie nagle „troska pszczelarza”. Ja nie chcę tak patrzeć na pszczołę i nie chcę myśleć o niej tylko jako o zwierzęciu hodowlanym, który tej nieustannej troski wymaga. Chcę, żeby pszczoły żyły w naturze tak jak funkcjonowały od milionów lat… w dziuplach, w skałach czy gdzie im pasuje. Nie chcę tolerować tego, że rójka, która „ucieknie” z mojego ula, jest skazana na zagładę w przeciągu jednego, a maksymalnie dwóch sezonów. Trzeba gatunkowi pszczoły miodnej oddać to, co przez miliony lat rozwijał stosując zasady ewolucji – umiejętność „dzikiego” życia, dzięki naturalnym metodom opierania się zagrożeniom występującym w zewnętrznym świecie.

Przeczytaj także:  Zapaść i Ozdrowienie

A jak to się ma do pracy hodowlanej nad pszczołą?
Ano tak, że – jak napisałem powyżej – w pracy hodowlanej nie uwzględnia się (lub uwzględnia w sposób absolutnie niewystarczający) zdolności do radzenia sobie pszczół z zagrożeniami i warunkami zewnętrznymi. Pszczoła w naturze musi znaleźć dla siebie odpowiedni dom, musi zebrać dla siebie pokarm, musi reagować na warunki środowiskowe, takie jak długotrwałe susze i upały, albo przeciwnie kilka tygodni stałych deszczów. No i przede wszystkim musi umieć radzić sobie z naturalnymi wrogami – tymi mikroskopijnymi, jak patogeny, tymi trochę większymi jak np. pasożyt – roztocze varroa, czy tymi „całkiem dużymi” jak np. niedźwiedzie. Organizmy poddane działaniu naturalnych zagrożeń stale uczestniczą w „wyścigu zbrojeń” – w tej prawdziwej wojnie organizmów żywych, jaka toczy się dookoła nas. Raz wygrywa pszczoła, a raz patogen, pasożyt czy drapieżnik. I dzięki temu naturalnie eliminowane są osobniki (kolonie – superorganizmy), które nie dały rady zwalczyć czy tolerować zagrożenia. Jeżeli rodzina założyła gniazdo w wilgotnej skale to prawdopodobnie nie przetrwa zimy z uwagi na złe warunki. Jeżeli wykorzystała dziuplę z dużym otworem blisko ziemi, to prawdopodobieństwo zniszczenia gniazda przez drapieżniki czy gryzonie jest znacznie większe niż w dziupli na wysokości 6 – 8 metrów. Jeżeli rodzina – np. z uwagi na słabą higieniczność – zostanie zaatakowana przez patogen, to zostanie wyeliminowana z ogólnej populacji. Tak działa natura i tak działa ewolucja. Ale dzięki temu, każde kolejne pokolenie jest lepiej przystosowane i lepiej sobie radzi.

ramka hodowlana
ramka hodowlana

A co robimy my, pszczelarze? Karmimy głodne, dajemy dach nad głową bezdomnym, zabezpieczamy, jak tylko możemy najlepiej, przed gryzoniami czy drapieżnikami… i … leczymy chore. Skutkiem tego populacja nie ulega stałemu, coraz to lepszemu przystosowaniu do obecnych zagrożeń. My eliminujemy te zagrożenia dla pszczoły – dla populacji apis mellifera, nie pozwalając jej radzić sobie z nimi na naturalny sposób (co czasem prowadzi do porażki…). Skutkiem tego przeżywają praktycznie wszystkie rodziny pszczele – niezależnie od tego czy ich natura „rozkazałaby” im wybrać suchą dziuplę zamiast wilgotnej skały, czy też geny nie dałyby odporności na występujące powszechnie patogeny.

Przeczytaj także:  Przekonania w pszczelarstwie

Praca hodowlana za to skupia się na cechach wymienionych przeze mnie powyżej – a głównie miodności. Dzięki temu przeżywa „niewłaściwa pula genetyczna”, z której wybierane są nie te, które sobie radzą, ale te, które najbardziej odpowiadają popytowi na matki pszczele. A „dobry” materiał hodowlany rozpowszechnia się błyskawicznie – dzięki znanej marce hodowcy, dzięki reklamie, poczcie pantoflowej, czy wreszcie dlatego, że zakup akurat tej pszczoły jest refundowany. Bioróżnorodność i przystosowanie zabijane jest więc przez pszczelarzy, którzy wymieniają całe pogłowie w pasiekach na spokrewnione linie genetyczne, a liczba alleli w populacji zanika w szybkim tempie. Zamiast cieszyć się z tego, że jakaś część pszczelarzy nie daje się ponieść ogólnemu wariactwu na pogoń za „najlepszą pszczołą”, krytykuje się ich, za to, że swoimi trutniami „psują” te „najlepsze” geny wypracowane przez hodowców…

Niech przeżywają wszystkie!

Problem doboru „niewłaściwej puli genetycznej” przez hodowców multiplikowany jest przez 99% pszczelarzy, którzy robią wszystko co w ich mocy, żeby wszystkie pszczoły przeżyły każdy sezon i wymieniają swoje matki na matki hodowlane. To drastycznie ogranicza pulę genetyczną. Zwłaszcza, że problem jest masowy. Likwidowane są pszczoły, które zdążyły się „ulokalnić”, a w ich miejsce wprowadzane są ujednolicane przez hodowców geny – niejednokrotnie w całej dużej pasiece wprowadzane są matki pochodzące od jednej reproduktorki.
Zdaję sobie sprawę z uwarunkowań ekonomicznych. Wiem, że rodzina pszczela kosztuje i wiem, że utrata takiej rodziny to również utrata potencjalnych przyszłych dochodów czy to ze sprzedaży miodu czy pakietów lub odkładów. Wiem też, że pszczelarze w pewnym sensie często są związani emocjonalnie ze swoimi pszczołami, bo te, nie tylko stanowią o ich dochodach, ale także są dla nich pasją.

Nie wiem natomiast jednego… a może bardziej nie rozumiem, niż nie wiem… Nie rozumiem dlaczego w dzisiejszych czasach, kiedy coraz powszechniej pojawia się w sprzedaży materiał selekcjonowany na odporność na warrozę, tegoż materiału się nie wybiera do zakupu. Dlaczego popyt nie idzie w tą stronę? Dlaczego pszczelarze nie dopytują hodowców o odporność (tolerancję) na warrozę i nie wymuszają na nich podjęcia prac selekcyjnych we własnym zakresie, bądź sprowadzenia tego materiału zza granicy, aby był on lepiej dostępny, tańszy i coraz powszechniejszy w pasiekach…? Bo inne pszczoły są „fajne”? Bo przyniosą o 5, 10 czy nawet 30 kg miodu więcej? A przecież tego nie wiadomo. W dobrym roku każda pszczoła coś przyniesie, w złym żadna nie zbierze rekordowych plonów… Czy lepiej jest walczyć o przeżycie całej „niewłaściwej puli genetycznej” wprowadzając coraz więcej chemii do uli, niż kupić pszczołę, która ma szansę dziś, za rok czy za dziesięć poprawić sytuację pszczelarstwa globalnie?

Przeczytaj także:  Poszukiwanie doskonałości
mateczniki
mateczniki

Właściwy wybór i podsumowanie

Hodowla i selekcja pszczół absolutnie nie jest sama w sobie „niewłaściwa” czy „zła”. Niewłaściwe są tylko wybory pszczelarzy, zarówno hodowców jak i ich klientów, którzy w tych procesach nie uwzględniają potrzeb, nie tylko gatunku pszczoły miodnej, ale także zamykają oczy na potrzeby przyszłych pokoleń pszczelarzy. Od lat mowa jest o tym, że pszczoły mają problemy, że występuje CCD, że pszczoły umierają… Winę zrzuca się na wszystko dookoła, ale nie na praktykę pszczelarską, na źle dobraną selekcję pszczoły, podczas której nie uwzględnia się przystosowania pszczół do chorób. Dziś za największego wroga pszczelarstwa uznaje się roztocze varroa destructor. Gdy czasem czytam co piszą pszczelarze na forach czy stronach internetowych, zastanawiam się czy większymi wrogami pszczelarstwa nie są oni sami…
Jako metodę rozwiązania problemu warrozy, zamiast zmiany metod (a może bardziej celów) hodowli, promuje się najróżniejsze metody zwalczania pasożyta. Kilka ostatnich dziesięcioleci na całym świecie dowodzi jednak, że nie jest to droga skuteczna. Dziś na całe szczęście na rynku pszczelarskim pojawiają się pszczoły, które dają obietnicę pewnej odporności (tolerancji) na warrozę. Coraz więcej hodowców na świecie i w Europie widzi potrzebę podjęcia selekcji w tym kierunku i na szczęście pszczoły pochodzące z niektórych z tych hodowli są już dostępne (łatwiej lub trudniej) w Polsce. Możemy więc u nas dostać zarówno „Finki” Juhani Lundena, Elgony Erika Osterlunda, pszczoły Super-bee z Cypru, krainkę Wallnera, a może i inne ciekawe propozycje. Te pszczoły można kupić „od źródła”, albo spróbować dostać je od tych, którzy ściągnęli je już do siebie. Wystarczy zadać sobie trud i poszukać.

Niemniej jednak w ofercie hodowców wciąż pojawiają się pszczoły od sprowadzonych bądź wyselekcjonowanych reproduktorek, które absolutnie nie radzą sobie z pasożytem. Te pszczoły już w połowie sezonu noszą na sobie mnóstwo pasożyta… Pomimo tego taką pszczołę rozmnaża się (niejednokrotnie setkami!), a jej córki rozsyła do pszczelarzy w całym kraju. Tylko dlatego, że pszczoła ta ma dobre cechy ekonomiczne, lub „wartościowy rodowód” (np. pochodzi z „uznanego” instytutu hodowlanego). To zdecydowany krok w tył. Bez wysiłku całego środowiska pszczelarskiego problem warrozy (i innych chorób) będzie narastał…

Polscy hodowcy na razie zachowują się jakby problemu nie dostrzegali. Może potrzebują jeszcze więcej czasu na otwarcie oczu i właściwe zdefiniowanie problemu? Czasu, którego jak dla mnie jednak szkoda na brnięcie niewłaściwą drogą. Każdy z nas może jednak zacząć tą zmianę mentalnościową. Prawda jest taka, że możemy zmienić wiele – każdy z nas, i ten który ma 1000 rodzin pszczelich, i ten, który ma ich 2 lub 3. Ale o tym… w kolejnym tekście.

A ja ze swojej strony życzę wszystkim właściwych wyborów hodowlanych.