Poszukiwanie doskonałości

Każdy pszczelarz dąży do doskonałości.

Na doskonałej pasiece, usytuowanej w doskonałym pożytkowo obszarze, chce mieć doskonały ul, wypełniony doskonałymi pszczołami. Do pszczół pszczelarz chce chodzić bez kapelusza i rękawic, ciesząc się, że pszczoły przylatują tylko po to, żeby się z nim przywitać radosnym bzykaniem. Przy każdej wizycie na pasiece pasowałoby dołożyć co najmniej dwa korpusy do ula – jeden na powiększenie gniazda, a drugi w zastępstwie za korpus pełen miodu, który swoim podopiecznym zabierze – oczywiście ku wielkiej radości pszczół, mogących wspomóc swojego Pana miodem i innymi darami natury… Ech… Gdy czytam wpisy niektórych pszczelarzy, to czasem odnoszę wrażenie, że naprawdę mają taką wizję. Święcie wierzą, że pracą hodowlaną mogą uzyskać pszczołę, jaką opisałem powyżej, choć oczywiście nie są to aż tak cukierkowe opisy… Niemniej jednak 100 kg miodu przy zerowej rojliwości, niezmiernej łagodności i plenności (praktycznie w każdych warunkach pożytkowych), to dla większości osiągalny cel – oczywiście w przeciwieństwie do pszczół odpornych na roztocze, co, rzecz jasna, jest mitem, utopią, teoretycznymi mrzonkami i wytworem chorych umysłów odklejonych od rzeczywistości oszołomów, którzy zabijają pszczoły.

Każdy inaczej opisuje doskonałość, innej doskonałości szuka. Każdy z nas jest inny i inne ma potrzeby, cele, metody, założenia. Zapewne nie da się zobiektywizować doskonałości, choć jeżeli chodzi o pszczoły, mam wrażenie, że większość pragnie czegoś bardzo podobnego – właśnie tego co opisałem powyżej. Jakich cech szukamy? Miodność, łagodność, nierojliwość, plenność, szybka odbudowa gniazda. Czasem wśród tej listy znajdzie się jeszcze odporność na choroby czy higieniczność i mam wrażenie, że jest to (na szczęście) coraz bardziej pożądana cecha. Ale chyba każdy ma inne wyobrażenie tego jak taka cecha działa i co to tak naprawdę to znaczy w naturze.

Gdy czytam fora pszczelarskie, dochodzi do mnie pewien obraz przeciętnego pszczelarza, który upiera się na konkretne cechy, które można przypisać konkretnej rasie pszczół. Ktoś szuka rasy dla swojego obszaru i zastanawia się, czy lepszy będzie Bf150 czy Bf151, a może C79? Często kieruje się przy tym jedynie jakimś jednym pożytkiem na swoim terenie (np. polem koniczyny czerwonej). Dyskusje odbywają się na temat tego czy pszczoła hodowlana (np. Buckfast) jest odrębną rasą czy nie… Na wystawie psów nikt nie popatrzy na owczarka niemieckiego, który nie ma obniżonego “zawieszenia”. To nic, że biedny zwierzak już koło 8 – 9 roku życia będzie cierpiał na zwyrodnienia stawowe (w tym wieku większość kundli nie wie co to choroby). Ważne jest, że ma papiery, a może i dostanie medal! Tak, tak, hodowcom za to należy się medal.

Przeczytaj także:  Zapomnieliśmy, co dla Niej dobre

Pszczoła też jest takim „owczarkiem niemieckim”. Szlifujemy cechy biednej Mai nie zważając, jak na to zareaguje gatunek. Najczęściej praca hodowlana polega na rozmnażaniu najlepszych. Nie mówię, że to absolutnie zły kierunek, ale na pewno kierunek ograniczający pulę genetyczną. Na szczęście natura pozwoliła na wielość ojców w pszczelim świecie i unasiennienia w locie w oddali od ula. Dzięki temu nie tak łatwo prowadzić jest pracę hodowlaną wśród pszczół. Gdyby nie to, już mielibyśmy pszczoły niczym krowy niezdolne do samodzielnego życia w naturze. Udomowione to łagodniejsze i lepiej reagujące na ingerencje, jednak zależne i padające bez pszczelarza z głodu, zimna czy jeszcze innego powodu. I tej pszczółce byłoby do dzikiego przodka tak samo daleko, jak krowie do tura. Na szczęście to się do tej pory nie stało i na szczęście nie jest to takie proste, choć hodowcy robią co w ich mocy, żeby ta rzeczywistość nastąpiła jak najprędzej (np. poprzez sztuczne unasiennianie matek). Przy jednolitości w naturze (oprócz zagrożeń genetycznych) tworzymy przepiękne pole do popisu dla patogenów i pasożytów. Gdy taki patogen „nadgryzie” już nasz organizm idzie dalej bez oporu. Jeżeli jeden organizm sobie nie poradził to inny, który ma bardzo zbliżone cechy będzie miał taki sam sposób na obronę przed zagrożeniem. A ta przecież okazała się nieskuteczna. Bliskość występowania jednolitych organizmów powoduje łatwość przenoszenia się patogenu. I nawet jak znajdziemy organizm radzący sobie z dotychczas występującym zagrożeniem, w biologicznym mgnieniu oka pojawi się następne. Dlatego potrzebna jest różnorodność. Żeby patogen napotykał coraz to nowe sposoby oporu.

Czy proponowany przez nowoczesne pszczelarstwo kierunek zmian idzie w kierunku doskonalszej doskonałości? Każdy odpowiada według własnej wizji świata. Mi się ten kierunek nie podoba, ale z tego co czytam część osób tylko zaciera ręce na nową, “doskonalszą” linię, którą mogliby przetestować. Spora część pszczelarzy jest niezadowolona z własnej pszczoły. Zawsze trawa jest bardziej zielona za płotem, a pszczoła sąsiada bardziej miodna. Czy to natura Polaka czy pszczelarza? A może trochę przesadzam… Niektórzy mówią, że znaleźli pszczołę dla siebie i nie potrzebują szukać dalej. Choć w ich wypowiedziach słychać czasem jakieś “ale” i potrzebę poprawy… Bo przecież w tym roku wyszło im 5 rójek, a sąsiadowi tylko 4… Czy pszczoła tamtego jest więc lepsza?

Pszczelarze wymieniają się informacjami teoretycznymi o genetyce pszczoły miodnej. I dobrze, że mają podstawy teoretyczne, że mają wiedzę i wzbogacają doświadczenia swoje i innych. Pytanie tylko w jaki sposób tą wiedzę chcą wykorzystywać. Na tym blogu sam również napisałem post o genetyce pszczoły, na ile ją rozumiem. Ale moim wnioskiem – nie wiem czy wystarczająco jasno sformułowanym – było to, że praktycznie nie da się wiele rzeczy przewidzieć i dopracować jeżeli nie zaangażujemy się w to maksymalnie, a i wówczas to niewiele mniej niż loteria. Ta praca hodowlana być może przyniesie jakieś zmiany jakościowe, ale najwcześniej po kilku, może kilkunastu pokoleniach pszczół (nie robotnic, a matek, bo to one przenoszą cechy). Te genetyczne zmiany jakościowe wypracowane przez innych mogą i tak się nie ujawnić w środowisku, które proponujemy naszym pszczołom (typ ula, wielkość komórki, pożytki, klimat). Czy warto więc podejmować aż taki trud i tak bardzo upierać się na selekcję konkretnych cech? Nie wiem. Według mnie aż tak bardzo nie warto, według innych zapewne tak. Czy w tej pszczelej loterii ma znaczenie czy jako reproduktorkę użyjemy swoją „rekordzistkę” czy inną przeciętną matkę? Dla najbliższego pokolenia zapewne nie ma to w ogóle znaczenia – matki córki czasem dziedziczą najlepsze cechy, a czasem wyrodzi się jakiś “diabeł wcielony”. Przy mocnej selekcji, pewnie po kilku pokoleniach może uda się pożądaną cechę utrwalić (lub w ogóle ją wyłuskać) ale będziemy musieli mocno ograniczyć pulę genetyczną. Dla mnie to źle.

Przeczytaj także:  Niech żyją trutnie!

Ja inaczej patrzę na doskonałość pszczoły. Dla mnie kluczowa jest jej samodzielność, chcę wrócić do selekcji naturalnej, a nie hodowlanej podyktowanej ekonomią. Chcę zachować maksymalnie dużą pulę genetyczną i jeśli już to chcę sprowadzać coraz to nowe geny z coraz to nowych źródeł. Nie chcę nawet myśleć o tym, że gdy jakieś pszczoły uzyskają dobre wyniki ekonomiczne na moim terenie to będę sprowadzał całą „flotę” tych pszczół od danego hodowcy. Nie chcę sprowadzać do siebie tak wiele pszczół blisko spokrewnionych. Jeżeli okaże się, że mają wartościowe cechy, to i tak odpowiednio się u mnie rozmnożą, bo przetrwają w przeciwieństwie do innych linii, które wyeliminuje matka natura. Czy muszę mieć pszczoły na 5 korpusach, żeby cieszyć się z ich obecności i zbiorów miodu? Nie muszę, bo nie muszę mieć rekordowych zbiorów i rekordowo wielkich rodzin.

Jeżeli za 3, 5, 10 czy 20 lat, uda mi się odnaleźć “moją pszczołę”, to jaka ona będzie? Nie wiem. Zakładam, że będzie bardziej rojliwa i agresywna niż przeciętna pszczoła na Polskich pasiekach, a miodność będzie co najwyżej na średnim poziomie, bo te cechy nie będę poddawał selekcji, o ile w ogóle nie uniemożliwią mi obcowania z pszczołami. Zapewne uda mi się znaleźć pszczołę skłonną do cichej wymiany, gdyż sam nie planuję likwidować nigdy matek – wyjątkami będą gwałtowne załamanie siły w sezonie połączone z dużą ilością warrozy lub wyjątkowa agresywność. Liczę na to, że pszczoła będzie samodzielna – że będzie radzić sobie z chorobami, a w szczególności z warrozą i że w większości sezonów da radę sama zakarmić się na zimę. Może tworzyć słabsze rodziny, to nie będzie mi przeszkadzać. Okresy przerwy w czerwieniu (np. ze względu na załamania pogody) będą wręcz dla mnie mile widziane, gdyż wieści ze świata wskazują, że przyczyniają się one do oczyszczenia ula (w tym z warrozy). I tak. Jeżeli ta pszczoła będzie taka jak ją tu opisuję, to będzie doskonała.

Przeczytaj także:  Zapomnieliśmy co dla Niej dobre: węza

Zakończę post od cytatu (wolne tłumaczenie mojego autorstwa) z mojego wiodącego wzoru, Michaela Bush’a:

“Nie możemy rozmnażać pszczół z ograniczoną pulą genetyczną i spodziewać się, że będą przeżywały, a ich rodziny kwitły w rozwoju. Więc co możemy zrobić, aby promować różnorodność genetyczną i poprawiać jakość pogłowia hodowanych pszczół? Możemy zmienić nasze podejście i zamiast wybierać tylko tą jedną najlepszą z naszych matek na reproduktorkę i kolejną najlepszą na królową rodziny ojcowskiej, powinniśmy zacząć myśleć w kategoriach eliminowania najgorszych. Innymi słowy, jeżeli matka ma niekorzystne cechy, których nie chcemy, jak na przykład agresywność robotnic, usuwamy tą matkę. Ale jeżeli pszczoły mają również dobre cechy, nie starajmy się zastępować ich tylko genami naszej najlepszej matki, ale raczej starajmy się zachować tą linię robiąc odkłady, albo wychowując matki, używając trutni z innych linii do unasiennienia. Nie używajmy tej samej reproduktorki do każdej nowej partii wychowywanych matek. Nie wymieniajmy matek z dzikich rojów, które usunęliśmy z różnych miejsc lub złapaliśmy. Jeżeli ul jest agresywny, ale ma inne cenne cechy, próbujmy wychować matki i zobaczmy czy nie można wyeliminować tej cechy w kolejnym pokoleniu, zamiast wprost zmieść tą linię genetyczną. Wychowujmy matki z lokalnych pszczół, które przeżywają, zamiast je kupować. Wychowujmy je nawet od matek hodowlanych, które mamy, aby unasienniały się z dzikimi przeżywającymi pszczołami. Wspomagajmy małych lokalnych hodowców aby mogli podtrzymać więcej linii genetycznych. Róbmy więcej odkładów i pozwólmy im wychowywać własne matki zamiast je kupować, aby każda rodzina mogła kontynuować swoją linię.”

Michael Bush