Ciężkie chwile „Fortu Knox”

Czyli niemiłe dobrego początki

Trudna zimowla

Zima 2016/2017 mocno uderzyła w pasieki członków Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” i pszczoły zgłoszone do Projektu „Fort Knox”. Jesienią 2016 roku liczba nieleczonych rodzin członków Stowarzyszenia oscylowała wokół 150, a łącznie z pozostałymi zapewne znacząco przekraczała 200. Do „naszej wspólnej pasieki” zgłoszonych było 18. Liczby wyglądały więc dobrze i choć w niektórych pasiekach rok 2016 był ciężki, to pod koniec sezonu wszystko wyglądało obiecująco. Zima przyniosła jednak srogą selekcję i olbrzymią śmiertelność, a w pasiekach członków Stowarzyszenia przeżyło niewiele ponad 30 rodzin pszczelich. Dodatkowo większość z nich przetrwała na toczkach Przedstawiciela Stowarzyszenia, Łukasza. Znana nam była prawidłowość mówiąca, że spora większość pszczół umiera właśnie po dwóch latach od zaprzestania leczenia. Mając spore rozdrobnienie pasiek, połączone z rozprzestrzenieniem ich na obszarze prawie całego kraju, nie spodziewaliśmy się jednak aż tak dużych strat.

Wiosną na wielu pasiekach panował więc smutek i pszczelarze oglądali puste ule. Nieliczni mogli się cieszyć z jednej lub zaledwie kilku żyjących rodzin. Nieleczone mniejsze pasieki, liczące po parę – paręnaście pni, w sporej części przestały istnieć. Pszczoły przeżyły tylko na dwóch z sześciu pasiek, zgłoszonych do Projektu. Były to rodziny u Łukasza oraz u Joli. Pszczoły Joli były jednak zgłoszone do Projektu w roku 2016 i tak naprawdę nie były leczone dopiero jeden sezon. Jakkolwiek można było (i należało!) je wykorzystać, to jednak ich przydatność z punktu widzenia naszych założeń wciąż pozostawała co najmniej wątpliwa, z racji tego, że do chwili obecnej nie przeszły żadnego sprawdzianu. Wiosna postawiła więc przed nami zadanie stworzenia nowych 12 rodzin z 6, aby móc powrócić do stanu wyjściowego. To zadanie na pierwszy rzut oka nie wydaje się trudne, gdyż wystarczy z każdej rodziny wziąć po dwa nowe odkłady. Nie stanowi to problemu, jeżeli zbieranie miodu nie należy do priorytetów (a tak jest przecież w Projekcie), a jest nim stworzenie nowych rodzin na bazie istniejących. Problemem i zagadką pozostawał jednak stan zdrowotny rodzin, które przeżyły. Nasze doświadczenia wskazują bowiem na to, że pszczoły borykające się z problemami zdrowotnymi często są w stanie z tych problemów wyjść obronną ręką, ale nie zawsze rozwijają się i pozwalają się namnażać tak, jakbyśmy tego chcieli i oczekiwali – czyli tak jak rodziny, za które te problemy rozwiązują pszczelarze.

Problemy przy odbudowie pasieki Fortowej

Wiedząc, że rodziny Joli wywodzą się z pszczół czysto komercyjnych, obawialiśmy się, że ich genetyka może – choć jak to w przypadku pszczół: nie koniecznie – nie wystarczyć do przetrwania i dalszej samowystarczalności. W związku z tym postanowiliśmy zrobić i przewieźć do Łukasza odkłady, z których dopiero miały być namnażane nowe rodziny dla innych. Liczyliśmy na to, że po pierwsze młode matki unasiennią się przynajmniej w jakiejś części trutniami z pasieki, która przeszła już pierwsze kryzysy, po drugie doświadczenie Łukasza pozwoli znacząco lepiej wykorzystać potencjał pszczół do stworzenia nowych rodzin, po trzecie w razie niepowodzeń w wychowie i unasiennieniu matek będzie można do rodzin poddać mateczniki z pozostałych rodzin z Projektu, które mają już za sobą kilka lat bez leczenia. Tak też zrobiliśmy i to okazało się rozwiązaniem słusznym. O ile nie możemy stwierdzić, jakimi trutniami unasienniły się młode matki, to na pewno Łukasz stanął na wysokości zadania, rozwiązując wszystkie problemy jakie stanęły na jego drodze i ostatecznie, pomimo przeciwności losu, wykonał dokładnie tyle rodzin ile było trzeba na pokrycie dotychczasowych strat. 12 młodych rodzin zostało utworzonych i część z nich już bzyczy na właściwych i docelowych pasiekach członków Projektu „Fort Knox”, a reszta trafi na nie niebawem.

Przeczytaj także:  Biuletyn "Wolnopszczelarstwo"

A trzeba przyznać, że nie obyło się bez problemów. Po pierwsze w międzyczasie wiosną osypała się jedna z rodzin fortowych u Łukasza, a przywiezione od Joli bezmatki, po wygryzieniu się porażonego roztoczami czerwiu, przestały wyglądać na zdrowe i prężne rodziny, jakimi zdawały się być w połowie maja. Warroza poczyniła w nich bardzo duże spustoszenia. Do tego stopnia, że pszczoły roiły się aby tylko uciec z uli, w których porażenie zbliżało się do poziomu krytycznego. W związku z tym jedna z rodzin w ogóle nie wychowała matek z mateczników – te albo zamarły, albo wygryzione matki były na tyle słabe, że nie wróciły z lotów godowych, lub nie podjęły czerwienia. Zresztą obydwie rodziny przywiezione od Joli mocno się wypszczeliły i zanim młode matki podjęły czerwienie, znacząco się zmniejszyły. Na szczęście było to w szczycie sezonu i dzięki temu wraz ze „zniknięciem” chorych owadów z uli i pojawieniem nowego czerwiu, pszczoły zaczęły wyglądać dobrze. Na tą chwilę ciężko stwierdzić jak bardzo porażone roztoczami są te rodziny, ale wyglądają zdrowo i stabilnie (oby nie było to złudne!). Na tym przykładzie widać jak zbawienna może być dla pszczół przerwa w czerwieniu i wydawałoby się drastyczne wypszczelenie z chorych osobników. Zobaczymy jednak, co przyniesie zbliżająca się jesień i zima, bo wiadomo, że w rodzinach wciąż może czaić się kryzys tylko chwilowo „zaleczony”.

Kolejnym tegorocznym problemem był głód. Wiele pasiek w bieżącym sezonie donosi o wyjątkowo słabych pożytkach powodujących mizerny rozwój rodzin. Podobnie było i u Łukasza w pewnych okresach. Rodziny z zimy wyszły z niewielkimi zapasami, a te zamiast rosnąć, kurczyły się w zastraszającym tempie i pszczoły praktycznie wymagały karmienia na bieżąco. Jak wiadomo nie sprzyja to tworzeniu małych rodzin i ich rozwojowi. Sytuacja wymagała więc sporych nakładów pracy i troski ze strony Łukasza.

Projekt też doznał kolejnej straty, gdyż jeden z macierzaków Joli nie przetrwał kryzysu, który objawił się też w przewiezionych do Łukasza odkładach. Na rok kolejny mamy więc już dwie rodziny do odbudowy – jedną dla Łukasza, a drugą dla Joli. Na pewno odwdzięczymy się za tegoroczną pomoc! Co jednak istotne, Fort Knox przeszedł trudny okres zwycięsko wykazując samowystarczalność. Przynajmniej na razie. Pozostając dobrej myśli, nie siadamy jednak na laurach, bo wiemy, że w przyszłym roku może być równie ciężko – i oby nie było ciężej.

Przeczytaj także:  Projekt “Sztuczna Barć”

Wnioski na przyszłość

Z tegorocznych spadków wyciągnęliśmy parę wniosków.

Po pierwsze i najważniejsze, że podstawą przejścia zwycięsko przez okres selekcji jest nasza współpraca. W skali w jakiej pracujemy przy pszczołach nie da się – a przynajmniej może to być bardzo trudne – ustabilizować pasiek bez wzajemnych gwarancji, współpracy i pomocy. Tegoroczne doświadczenia pokazały, że nawet pasieki liczące kilkadziesiąt pni mogą okazać się bezbronne w starciu z warrozą i innymi chorobami pszczół. Takie doświadczenia płyną również z pasiek ludzi, którzy z sukcesami przeszli przez kryzysy – jak choćby od Kirka Webstera czy Juhaniego Lundena. Nawet po kilku latach, zanim nie uda się ustabilizować całkowicie śmiertelności, każdego z nas może czekać spadek na poziomie nawet 70 – 80% – i oby nie całkowity.

Drugi wniosek jest już bardziej konkretny – Projekt „Fort Knox” powinien się rozszerzać i rozrastać, ale musi opierać się na pszczołach, które już przeszły przez jakieś wcześniejsze sito selekcyjne. Dopuszczenie całkowicie „przypadkowych” pszczół z hodowli komercyjnych może skończyć się tak jak w przypadku pszczół pozyskanych od Joli. Owszem, bilansując plusy i minusy, pszczoły te okazały się bardzo pomocne w tak trudnym roku, ale pokazały też, że dadzą się pokonać przez kryzysy i choroby. Projekt natomiast musi iść w przód i się rozwijać, dlatego powinien opierać się o genetykę selekcjonowaną, a nie stale wprowadzaną nową, która nie przeszła tzw. „testu Bonda”. Jeżeli więc nowe osoby będą chętne do wstąpienia w nasze szeregi, a same nie będą posiadały pszczół po pierwszych sitach selekcyjnych (a przecież zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobieństwo tegoż będzie znikome), to będą musiały zaopatrzyć się w pszczoły od nas. Ale kto zechce do nas dołączyć, na pewno otrzyma każdą niezbędną pomoc, jakiej tylko zdołamy udzielić. Bez wątpienia nikt nie poskąpi matki pochodzącej z selekcjonowanej linii, a w miarę swoich możliwości podzielimy się też pakietem, rójką czy odkładem – bo przecież te pszczoły „wrócą do nas” w ramach Projektu!

Dalsze wnioski dotyczą kwestii logistycznych. Dawca – a więc osoba, która wykonuje rodziny dla innych – musi otrzymać od Biorcy (bo tak w Regulaminie określamy osobę, która otrzymuje rodzinę) starannie przygotowany ul: wypełniony ramkami z suszem, odpowiednio zabezpieczonymi przed przesuwaniem się i gnieceniem pszczół, szczelny – ale z odpowiednią wentylacją, zdatny do przewozu pszczół i z podkarmiaczką, a także odpowiedni zapas pokarmu. Jeżeli nie uda się dostarczyć suszu z pokarmem, to Biorca na pewno powinien zapewnić odpowiednią ilość cukrowego ciasta. Dawca i tak ma przecież wystarczająco zajęć w pasiece, a więc nie może martwić się o odpowiednie zapasy, czy przygotowania rodzin do przewózki dla innych.

Przeczytaj także:  Moja droga do pszczelarstwa naturalnego

Podsumowania

Ten rok okazał się dla członków „Wolnych Pszczół” ciężki, ale udało nam się podnieść z zimowego upadku. Mamy nadzieję, że kolejne lata i sita selekcyjne zmniejszają prawdopodobieństwo ewentualnych całkowitych spadków w naszych pasiekach, a dalej zbliżają nas do względnej stabilizacji i równowagi. Tak głoszą doświadczenia światowe i na to liczymy. W tym roku liczba rodzin pszczelich należących do członków Stowarzyszenia znów znacząco przekroczyła 200, z czego jak szacujemy ponownie około 150 pozostanie nieleczonych. Mamy świadomość, że nie wszystkie te rodziny wywodzą się z tych, które przetrwały ciężki kryzys i zimowlę, a zatem w części inicjują proces od zera. Jednak około 60 z wymienionej liczby wywodzi się bezpośrednio z pszczół, które przeżyły kryzysy. Jest to o tyle ważne, że przecież w nich wciąż mogą występować presje selekcyjne, które zabiły pozostałe rodziny. Jeżeli zdarza się, że w tych rodzinach presje są niewielkie, to dzieje się tak tylko dzięki samym pszczołom lub prostym zabiegom pszczelarskim, jak wykonanie przerwy w czerwieniu czy podzielenie ilości warrozy „na części” przy tworzonych odkładach. Te ostatnie zabiegi, w świetle praktycznie wszystkich opinii środowiska pszczelarskiego, są niewystarczające, aby utrzymać pszczoły przy życiu. Jeżeli więc pszczoły przetrwają kolejną zimowlę, będzie to tylko dzięki nim samym. Dzięki jakimś mechanizmom genetycznym lub środowiskowym, które, miejmy nadzieję, zaczną się coraz częściej ujawniać w naszych pasiekach.

Trzeba też nadmienić, że w kolejnych kilkudziesięciu rodzinach ze wspomnianych 150, które jesienią nie zostaną poddane zabiegom „leczniczym”, czerwią matki wywodzące się z pszczół, które przeżyły ostatnią zimowlę. Te rodziny jednak tworzone były na bazie pszczół „leczonych”, które musieliśmy kupić wiosną, aby odbudować potencjał naszych pasiek. One również są nośnikami cennej dla nas genetyki, ale też mamy świadomość, że utworzenie rodzin z robotnic, które jesienią zostały oczyszczone z pasożytów, jest poddaniem ich znacząco mniejszej presji, a zatem zwiększeniem ich szansy na przetrwanie najbliższej zimy. To oczywiście może być plusem dla naszych pasiek, ale też przy okazji spowolnieniem selekcji. Niezależnie od wszystkiego, jak zawsze testem posiadanych linii genetycznych okaże się najbliższa zimowla, a następnie kolejny sezon. Oby był bogatszy w pożytki i rozpoczął się lepiej niż bieżący!

Za tegoroczną pomoc w ramach Fortu Knox jeszcze raz serdecznie dziękujemy Łukaszowi i Joli!